Najnowsze wpisy, strona 2


mar 05 2006 ODSŁONA - 15 - SZKOŁA
Komentarze: 1

                                              

  Odsłona - 15 -

Szkoła przedstawiała typowy wytwór lat gierkowskich zwany w całym kraju 1000-latką.

Budowana w pośpiechu, oszczędnościowymi technologiami stawiającymi bardziej

na prężniejszy wygląd i pozorną funkcjonalność, niż na integracje projektu z istniejącą

już zabudową.

Trzykondygnacyjna, zestawiona z dwóch łączących się potężnych bloków  w kształcie litery L.

Wraz z budową Nowej Huty stanowiła z pewnością zaburzenia w klimacie i duszy, jakie

tworzyło i posiadało to miasto.

 

Miał jeszcze kwadrans do umówionego spotkania z inwestorem.

Usiadł na ławce i zapalił papierosa. Obserwował młodych ludzi.

Niektórzy mieli jeszcze wyraźne cechy dzieci, a niektórzy wygląd łącznika pomiędzy nimi

a dorosłością. Wszyscy kolorowo ubrani, włosy od obciętych na zapałkę do pasa.

Dziewczyny w krótkich spódniczkach i z pomalowanymi paznokciami.

Szlag go trafiał na wspomnienie jego własnego wyglądu w szkole średniej.

Wręcz wojskowy wzór. Mundurki, tarcze i te białe wiecznie prane i prasowane kołnierzyki.

 

Kiedy pchnął drzwi jakby na zasadzie reakcji tumult chciał go wyprzeć z powrotem

na zewnątrz?

Męczył go gwar i hałas zbiorowisk.

Nie chodziło mu w tym o głośność dźwięków, lecz o ich bezsensowne brzmienie i ich natłok.

Niemożliwość ich ponownego odtworzenia i konsolidacji z nimi.

Sam przecież słuchał głośno muzyki bardzo zróżnicowanej w dźwiękach, szukających

spójności w fałszu i zróżnicowaniu pojedynczym brzmieniem instrumentów.

Poszukiwaczy stylu w różnorodności.

„ King Crimson ” w wykonaniu rozszalałej młodzieży nie przypadł mu jednak do gustu.

Nie potrafił znaleźć czynnika łączącego te dźwięki.

Wiedział jednak ze wspólnym mianownikiem do ich powstawania...jest młodość.

Szeroki, przestronny korytarz falował ruchem chodu przyszłych kadr kierowniczych,

intelektualistów, przeciętniaków i potencjalnych przegranych szans.

W tym tłumie jedności wyraźnie odbijały się dwie postacie.

Starszy woźny i młody, chowający swoje mięsnie w mundurze, ochroniarz.

. prosze, proszę - pomyślał

- szkolnictwo boryka się z problemami finansowymi a tutaj taki luksus.

Hmmm.. woźny i na dodatek wewnętrzny monitoring.

Kiedy przystanął na chwile by porównać wnętrze z planami, które wcześniej studiował,

podszedł do niego młody chłopak z przewieszoną przez szyję tasiemką i zawieszonym

identyfikatorem

„ dyżurny ”.

- czy mogę panu w czymś pomóc ?

- tak. Szukam sekretariatu.

Odwracając się wskazał na drzwi jednocześnie dla podkreślenia gestu mówiąc

- drugie drzwi na prawo

- dziękuje ci bardzo

Stojąc przed drzwiami uniósł dłoń do klamki, gdy te otworzyły się nagle na zewnątrz.

W drzwiach stała ONA.

 

                                                                                      Mezar

 

bogbag : :
mar 03 2006 ODSŁONA - 14 - POKÓJ NAUCZYCIELSKI
Komentarze: 1

 

 - odsłona -14 -

 

odsłona - 14 -

 

Minęła drzwi wejściowe.

Chwytając je za klamkę zgadywała w myślach, czy znowu zaskrzypią.

Lekko uśmiechnęła się do siebie

- jednak zaskrzypiały- i tak jest od roku. Skrzypią.

Wolnym krokiem szła do pokoju nauczycielskiego, odpowiadając na pozdrowienia

młodzieży. Nie było widać radości i szczęścia na jej twarzy.

Jej mina była podobna do miny mijanych młodych ludzi, nieszczęśliwych, że jest początek

dnia, a nie jego środek, gdzie w biegu

opuszcza się budynek szkolny i ma się cale popołudnie dla siebie.

Byle dalej od szkoły. Wyraźnie to miejsce, nie nastrajało ją optymistycznie do życia.

Delikatnie nacisnęła klamkę od pokoju nauczycielskiego.

Weszła, mówiąc głosem dźwięcznym, spokojnym

- Dzień dobry wszystkim.–

- Dzień dobry Karla - dobiegło jej z kilku stron pokoju, tłocznego o tej porze.

Trwała pierwsza lekcja. Za 15 minut miała być pierwsza przerwa.

Zwróciła się w kierunku najbliżej stojących dwóch kolegów fizyka i anglistę, jej rówieśników.

Jeden z nich przywoływał ją ruchem ręki. Podeszła zaciekawiona.

- Dobrze ze jesteś Karla, masz dzisiaj okienko na 4 lekcji, bo moja klasa idzie do kina

- powiedział uśmiechając się fizyk Roman

- do kinaaa? Znowuuu? – I dopiero dzisiaj o tym wiem, jak ty to załatwiasz, że dyrektor

zezwala ci na tyle wyjść.

Dla mojej klasy często jest tylko odpowiedź, ze plan lekcji ważniejszy niż kinematografia?

- Bo wiesz Karla, sam dyrektor był na tym filmie i jest pod jego sporym wrażeniem,

może to jest przyczyna, ze każdej klasie zezwala na wyjście w czasie lekcji do kina

- odezwał się drugi kolega, anglista Krzysztof

- Co to za film? Powiedz? To i ja z moją klasa może załapię się na fale dobroci dyrektora.

Czyżby dzień dziecka przeniesiono na początek maja?- Zakpiła Karla.

- To „Marzyciel” dramat amerykańsko -angielski, w rezyseri  Marc Forster

- kontynuował Roman

- Treść, treść, powiedz, o czym jest ten film, muszę przekonać klasę, że warto opuścić

kolejna matematykę, idąc do kina.

- He he, pięknie matematykę to opuszczą nawet dla dokumentu o tuczeniu gęsi i produkcji

pończoch prababci, masz poczucie humoru Karla – z uśmiechem powiedział anglista.

- No nie żartuj, tylko mów, matematyki bym nie proponowała na film, bo pewnie to byłby

ostatni dzień mojej pracy - przytaknęła Karla,

- No tak, święte oburzenie naszej matematyczki zdominowałoby życie szkoły przez miesiąc,

a nasza piękną Karle poprowadzono by na szafot, ironicznie odpowiedział fizyk, patrząc

z podziwem i taksując wzrokiem sylwetkę Karli.

- No wiecie panowie, ale macie wisielcze humory

- Raczej moja droga mamy „szafotowe” humory, skomentował anglista

- No dobrze, no już powiedz, o czym  jest ten ulubiony film naszego dyrektora

- film skupia się na wątkach z biografii Jamesa Barriego, autora "Przygód Piotrusia

Pana", jest pięknie zrobiony i ma ciekawe przesłanie.

- Pani Karolino, czy mógłbym pożyczyć mapę morza śródziemnego na dwa dni?

Wtrącił zbliżając się do nich powolnym majestatycznym krokiem, niezbyt lubiany

ksiądz Stanisław

- Oczywiście proszę księdza, proszę, tu jest kluczyk do schowka z mapami, ksiądz wie,

to ta w niebieskim etui.

- Tak, tak wiem, w zeszłym roku też ją pożyczałem, czy też mam wpisać do  zeszyciku,

że pożyczyłem mapę?

- O, tak proszę, to ważne, i czytelny podpis proszę.

Bardzo dobrze pani Karolino, nareszcie jest porządek z mapami, jak pani zajęła się nimi. 

Elegancko wpisze, jak zawsze.

- Czy nie przeszkodziłem w rozmowie, bo widzę, ze w trójkę prowadziliście dość zażartą

dyskusje

– powiedział ksiądz lekko zaciskając w geście nieporadności dłoń na dłoń, na swoim dość

obszernym brzuchu? Karla popatrzyła na te dłonie księdza Stanisława, a kciuki wykonywały

taniec skrzydeł wiatraka na wietrze. Zawsze ten ruch wywoływał u niej półuśmiech.

Tak też się stało i tym razem.

- Proszę księdza - powiedział fizyk - to w zasadzie Karla przerwała nam rozmowę,

bo rozmawialiśmy z kolegą Romkiem o horoskopach i gwiazdach.

Karla ty pewnie czytujesz w tych babskich gazetach horoskopy, powiedz wierzysz w nie?

Jako geograf masz przecież szersze pojecie o układzie gwiazd?

- powiedział Roman odwracając głowę w stronę Karli.

Karla chciała otworzyć usta, i z gestem dezaprobaty już zaczęła poruszać głową,

że nie czyta horoskopów, ale nie była wstanie przebić się przez słowa fizyka,

który dalej ciągnął monolog, już bezpośrednio zwracając się do samego księdza.

- Słuchajcie oglądałem niedawno reklamę w telewizji jakiegoś astrologa, jak facet

zadzwonisz na 0-700, to Ci wszystko powiedzą o horoskopie dla ciebie.

- Zastanawiające - gwiazdy o średniej wieku 10 mld lat nie mają nic lepszego do roboty

tylko determinować charakter nas ludzi o średniej długości życia z 80 lat, jak dobrze pójdzie

- ironizował fizyk
- Ja rozumiem, że mamy jako gatunek ludzki inne, wielkie aspiracje

- zdobywcy kosmosu, poszukiwacze tajemnicy początku wszechświata, odkrywcy kwantów

- skomentował anglista

- Romek przestań filozofować -

- Jednak czasem dobrze jest nie zapominać, że byłoby cholernym marnotrawstwem

przestrzeni, gdyby wszechświat został stworzony tylko dla nas ludzi.

-Z pokorą podziwiać trzeba gwiazdy, bez niepotrzebnego szukania w nich odpowiedzi

na pytanie, dlaczego bywamy tak naiwni - powiedział ksiądz uśmiechając się i klepiąc

po ramieniu fizyka

- panowie jestem pod wrażeniem rozmowy, nareszcie tematem nie są kobiety i nie piłka

nożna , ani wytyczne kuratora, pięknie -

Powiedziała Karla odchodząc do rogu pokoju, gdzie stał długi stół przykryty zielonym

suknem. Było tam też jej ulubione krzesło koło rzędu szafek. Położyła torebkę na swoim

krześle, wyjęła z niej kluczyk i otworzyła osobistą szafkę  na pomoce.

Jej dwaj koledzy jednak nie dali spokoju księdzu Stanisławowi, i słyszała jak fizyk

z zadziornością atakował księdza. Ucieszyła się, ze podszedł do nich ksiądz Stanisław,

zauważyła ze już od dawna ci dwaj mają ochotę sobie porozmawiać, a jakoś nie mieli

odwagi się zbliżyć do siebie.

- ksiądz to wszędzie tą religie wciśnie, nawet do gwiazd – zaczął głośno mówić fizyk

– proszę księdza  religia to wspaniały wynalazek, ale podobnie jak bomba atomowa,

zależnie, od jakiej strony użyty. Na ten przykład, gdybym wystartował w dzisiejszych

czasach jako muzułmanin mógłbym bez żenady mieć kilka żon i bez skrupułów

odstrzeliłbym łeb sąsiada wiercącego o 01:27 dziurę w ścianie

...to tylko przykład, bo sąsiadów mam w porządku.
Jako mormon znów miałbym kilka żon a sąsiad, też mormon, szanując moje uczucia

nie wierciłby dziur po 20 i chodziłby w kapciach szepcząc. - kontynuował fizyk
-A jako protestant mógłbyś zostać pastorem i, realizując się jako duchowy przywódca

parafialnej trzódki smakowałbym owoc rozkoszy małżeńskich.- ze śmiechem dorzucił

anglista
- Jestem jednak katolikiem – kontynuował fizyk i to daje mi największe pole do popisu.

Kocham wszystkie kobiety "miłość bliźniego" i, powołując się na precedens Sodomy

i Gomory, bo w myślach miotaczem wypalam całe mieszkanie sąsiada wcześniej

rozdając jego dobytek ,również są precedensy - ot święty Paweł, były poborca,

który nawróciwszy się całą zebraną, państwową kasę rozdał ubogim...
Oczywiście żartuję...niech ksiądz wybaczy i nie ma za złe.
Chodzi o to, że czasem serce chciałoby więcej niż pomieści głowa.

I tych dobrych i tych złych rzeczy. Gubię się w tych religiach, kościołach, walkach

tych kościołów miedzy sobą i walkach w samym człowieku, jakie się toczą.

czarne z białym, białe z czarnym
Naszą życiową misją nie jest jedynie tylko zrealizować się, a o czym marzyć,

to już zapominamy..i jak marzyć, to też zapominamy

- to jest niby skomplikowane a jednoczesne proste,

niech pan posłucha panie Romanie – powiedział ksiądz.

Oboje ściszyli glos i wdali się w zażarta dyskusje.

 Karla chciała być poza tymi dyskusjami, wzięła z szafki kilka książek

i delikatnie omijając pochłoniętego w dyskusji księdza i fizyka wyszła z pokoju

nauczycielskiego  zanim dzwonek zadzwonił na przerwę.

Pomyślała ze pójdzie do dyrektora, żeby zaklepać sobie wyjście z swoją klasa na film.

 

                                                                                                                       Mezar

 

 

bogbag : :
lut 28 2006 ODSŁONA - 13 - ALEX IDĄCY DO SZKOŁY
Komentarze: 0

                                               

                                                Odsłona - 13 -

 

  Jadł śniadanie w pokoju jednocześnie śledząc mapę centrum Krakowa, którą otworzył

z jednej ze stron internetowych. Prześledził możliwość dotarcia do szkoły, w której miał

wykonać powierzone mu prace.

Zapisywał w pamięci nazwy ulic i odległości.

Numery linii tramwajowych i autobusowych przejeżdżających w pobliżu północnej części

starego miasta.

Wizualnie odległość od hotelu do szkoły była jednakowa jak od dworca do hotelu

wiec pomyślał, ze spacer poranny pomoże mu odrobinę zamazać ślady dziwnej nocy

pełnej szarpanych wspomnień.

Zapalając papierosa otworzył okno na całą szerokość.

Z zewnątrz wtargnęło świeże poranne powietrze przesycone słońcem i wilgocią zielonego

pierścienia, otaczającego tą najstarsza cześć miasta, nie tak odległych plant.

Sprawdził jeszcze raz komplet dokumentacji, którą potrzebował do przeprowadzenia

inwentaryzacji, instalacji wodnych i kanalizacyjnych w budynkach szkolnych i schował ją

w niewielkiej tubie.

Zastanawiał się chwile czy zabrać płaszcz, lecz widok porannego nieba pokrytego niewielką

liczbą chmur pierzastych, tworzących odrębne dzieła o białych przeróżnych formach tworów

i skupisk miniaturowych kryształków lodu, płynących niczym statki na niebie około 10 km

od powierzchni ziemi i nie potrafiących przesłonić światła i ciepła słońca, był sam w sobie już

podjętą decyzją.

 

W holu na parterze pozdrowił go portier w czerwonej liberii.

- moje uszanowanie panu

- dzień dobry - odpowiedział

- czy noc minęła spokojnie?

- tak dziękuje - odpowiedział zdawkowo zastanawiając się jednocześnie, co może powiedzieć

w takiej sytuacji gość hotelowy. Jeżeli powie, że spał źle to pomyślą, ze jest niemiły,

arogancki, no, bo jak można źle spać w komfortowych warunkach.

Uwielbiał tego typu pytania, na które zazwyczaj odpowiadało się szablonami.

Zupełnie jak po posiłku w restauracji

- czy smakowało panu...państwu?

Znów dylemat. Nawet, jeżeli nie smakowało, to żeby oszczędzić sobie wyjaśnień,

co i dlaczego, że stek był za krwisty, a zamawiał dobrze przysmażony, że cola miała być

z lodem i cytryna a była tylko z lodem... że w kotlecikach cielęcych więcej było tkanki

kostnej aniżeli mięsnej, odpowiadał zawsze...Tak było dobre.

Przy czym dobre było źle. Bardzo dobre, dobre a naprawdę wyśmienite, bardzo dobre.

Gdyby powiedział, ze nie smakowało, że było źle, to i tak musiałby zapłacić.

Oddając klucz w recepcji dotarły do niego szczątki rozmowy prowadzonej po niemiecku

pomiędzy recepcjonistka a dwoma młodymi mężczyznami.

- Wir mchten noch vier tage im Krakau bleiben. Gibt es die Mglichkeit, dass wir unsere

Zimmer bis zum Samstag behalten knnen ?

Nie musiał się starać odgadywać ich narodowości.

Jak wszędzie Żydzi poprzez zewnętrzny wygląd jakby manifestowali swoją przynależność

do narodu wybranego?

Opuszczając mury hotelu dobiegło go jeszcze jedno paraliżujące słowo.. Auschwitz

 

Pomimo wczesnej pory ulica tętniła życiem.

Może właśnie, pomimo bo w późniejszych godzinach ruch dla pojazdów, z małymi wyjątkami,

był całkowicie zabroniony.

Potykając się o nierówna płytę chodnikowa wpadł na dziewczynę idąca z przeciwka

w kierunku rynku.

- jak chodzisz palancie - bardziej warknęła niż wypowiedziała

Obrzucił ja wzrokiem. Miała może 17 lat. Bladość twarzy, uciekający do środka wzrok

i powolne, niedbale ruchy świadczyły, ze jest pod wpływem narkotyków.

Spojrzał na jej dłonie dostrzegając małe blizny i strupki po ukłuciach igły.

Wyzywający strój był wizytówką, w jaki sposób zdobywała środki na zaspakajanie

swojego narkotycznego głodu.

Myśli Alexa zaczęły buntować się, starając się ten obraz połączyć z pewnymi teoriami

autorytetów. Alberto Moravia pisząc, ze każda kobieta chciałaby się raz w życiu oddać

ze pieniądze z pewnością nie miał na uwadze tej właśnie dziewczyny.

Czy Witkacy pisząc „Narkotyki Niemyte dusze ” chciał naprawdę ostrzec przed zgubnymi

skutkami poszczególnych używek czy raczej stworzył dzieło będące podręcznikiem dla

ciekawych i zachwianych emocjonalnie jednostek społeczeństwa?

W końcu jego popieranie teorii  konstytucjonalizmu kretschmera, który łączy zachowania

i choroby umysłu tylko z typami antropologicznymi człowieka całkowicie pomijając wpływ

środowiska.

Alex wiedział, że 95 % młodych ludzi sięgających po znieczulające dusze środki, pochodzi

z rodzin rozbitych. Bał się o syna.

- przepraszam - odpowiedział cicho.

 

  Zanim jeszcze przeciął planty zauważył zegar w strzelistej wieżyczce budynku, w którym

był sklep a w sklepie kobieta w czerwonym płaszczu.

Skojarzenia były wolne, niezależne a jednak wszystkie zmierzały w jednym kierunku.

Pomyślał że to nad interpretacja gier, które prowadził z synem.

Zabawa w zapamiętywanie liczb na zasadzie tworzenia opowiadania z udziałem realnych

symboli zastępujących nierealne cyfry.

1 to strzała, 2 to łabędź, 3 kobieta w ciąży, 4 krzesło. 5...... i tak dalej, dalej, dalej.

Jego opowiadanie zawęziło się do trzech znaków.

Zegar, sklep, czerwień i wszystkie prowadziły do mety z wyimaginowanym obrazem kobiety.

Potrzebował jej.

Liczby były też składnikiem określającym prawdopodobieństwo zaistnienia pewnych

zjawisk czy sytuacji.

Wchodząc do sklepu wiedział, ze zachowuje się nierozumnie w nadziei przywrócenia lub

kontynuacji wczorajszego wieczornego spotkania.

Szanse kontynuowania jego podświadomych, niezrozumiałych pragnień były bardzo znikome.

Przeliczał....800 000 mieszkańców, 1440 minut doby.... i jeden punkt łączący czas, miejsce

i ludzi.Pociągała go ta gra z rachunkiem prawdopodobieństwa.

Miał świadomość przegranej, przekraczając próg sklepu w nadziei odnalezienia aktorki

wczorajszej wieczornej sceny.

Znikomość szansy rozwoju sytuacji, jaka odgrywała się w jego umyśle nie zniechęcała go

jednak do podejmowanej próby.

Wiedział ze nic nie traci. Mógł tylko zyskać.

 

  Zachowując pozory potrzeby zakupu zaopatrzył się w butelkę coca coli i dwa batony.

Słodycze dodawały mu energii w chwilach fizycznej słabości i zmęczenia.

Rozrywając opakowanie pierwszego batona wiedział, że zaczyna dosyć wcześnie

pompować w siebie sporą dawkę cukru.

Kiedy zębami wyciągnął z opakowanie ostatni kawałek czekoladowego produktu

dochodził właśnie do szkoły?

Przekroczył bramę i gdzieś w oddali w drzwiach wejściowych do budynku, przez ułamek

sekundy widział tą samą czerwień, która poruszała jego pragnienia, która wniosła

niepokój w jego sen.

Była ginąca, przesłonięta zamykającymi się drzwiami a jednak tak wyraźna.

Uśmiechnął się jakby zamykające się drzwi były jednocześnie otwierającymi

się drzwiami innej płaszczyzny. Innego wymiaru.

 

                                                                                                        

 

                                                                                                                Mezar

 

 

 

 

bogbag : :
lut 24 2006 ODSŁONA - 12 - KAMIENIE
Komentarze: 0

 

                                                  Odsłona - 12 -

 

Ulica Długa, pełna wystaw sklepowych i porannego ruchu pieszych.

Sklepy dostępne jeszcze tylko dla wzroku od strony jaśniejszych wystaw i ciemnością

wnętrz. W niektórych zaczynał się jednak powoli ruch w głębiach zaplecza.

Auta dostawcze różnej wielkości zatrzymywały się parkując ciasno koło siebie.

Ekspedientki z zaspanymi oczami wnosiły kartony i pudełka.

Karla zatrzymywała się przed niektórymi wystawami, szukając swojego odbicia.

W szybie cukierni poprawiała włosy.

Przeglądając się w wystawie sklepu z bielizną damską, poprawiała  płaszcz.

Uśmiechnęła się do siebie. Zatrzymując wzrok na finezyjnych kreacjach sukien

ślubnych, odnosiła wrażenie, że stojące za szkłem manekiny mówiły

- przyśpiesz kroku, przyśpiesz kroku. Nie patrz, to nie dla ciebie -.

Czuła dreszcz wspomnień i emocji przechodząc obok tej wystawy.

Pomimo tego kątem oka i tak zerkała na piękne suknie z wyrafinowanymi wzorami

rodem z salonów mody ślubnej z całej Europy.

Jej niespełnione marzenie.

Nie miała swojej ślubnej sukni, nie miała swojego wesela.

Szybko brany ślub z widoczną już ciąża i potem obiad na osiem osób z przełykanymi łzami

od kąśliwych uwag matki, nie mógł być marzeniem żadnej dziewczyny.

Nie miała jednak o to do niej żalu. Nawet ją rozumiała i tłumaczyła, że nie spełniła

jej matczynych oczekiwań. Stając przed problemem ujawnienia prawdy bądź zerwania

stosunków z rodzina wybrała to pierwsze.

W czasie niedzielnego, rodzinnego obiadu oświadczyła cicho, że jest w ciąży i nie będzie

w związku z tym zdawała na studia.

Wyzwoliło to w jej rodzicielce lawinę niesłychanej aktywności.

Szybko zaaranżowała ślub. Nie broniła się czując swoją zależność od niej.

Zasypiając nocami szukała swojej twierdzy.

Działania matki wyczuwała jednak jak strzały armatnie....

Bo matka chciała.

Bo matka kazała.

Matka wybrała jej kierunek studiów, zaniosła papiery na uczelnie, zaprowadziła

na egzamin.Matka czytała wyniki na liście przyjęć.

Kipiała złością, jak jej Karli, zabrakło  pól punktu do przyjęcia  na studia.

Matka pisała odwołanie. Wszędzie matka...matka... matka.

 

Ta sama matka opiekowała się nią w ciąży.

Odebrała ze szpitala i zajęła się wychowaniem dziecka po jego urodzeniu, przerzucając

jednocześnie cześć swojej dominacji z Karli na Elżunie.

Dużo jej zawdzięczała.

Nie buntowała się. Była uzależniona finansowo.

Mąż okazał się dzieciakiem, którego rzeczywistość przerosła.

W sumie w tamtym czasie oboje byli dzieciakami, tylko ona Karla musiała przejść

przyśpieszony kurs dorosłości w systemie eksternistycznym.

 

Wychowano ja surowo w szacunku do drugiego człowieka.

Potrafiła wiele z siebie dać. Lecz nie miała śmiałości i nie umiała o cokolwiek prosić.

Przyjmowała to, co przynosił jej los.

Uległa życiu. Pokora była wpisana w jej naturę.

Wierzyła, że każde uczynione dobro prędzej czy później wróci do niej, że zło wyrządza

największą krzywdę samemu sprawcy.

Te dwie prawdy to był jej wewnętrzny dekalog, który okroiła o osiem innych wielkich prawd.

Uważała, że każdy powinien mieć jakieś zasady, którymi powinien się kierować.

One są jak koło ratunkowe w nurcie ściągającego na dno odmętu.

Pozwalały zachować jej wiarę w trudnych życiowych wydarzeniach.

 

Ilekroć jej ścieżki przebiegały obok salonów z sukniami ślubnymi, wracały jej wspomnienia

z przeszłości. Wpatrywanie się w te dzieła sztuki projektantów i krawców Europy

Zachodniej było takie naturalne. Zawarte w święcących oczach prawie że każdej kobiety.

Kolejny salon. Witryna w srebrnych ramach i ta piękna suknia, nie biała tylko beżowa

z kwiatem konwalii na falbanach od talii w dół i wyrafinowanym gorsecie z ciekawymi

zakładkami. Od kilku tygodni ta suknia skupiła jej uwagę.

Codziennie zerkała czy to cudo paryskiej kolekcji jeszcze jest na wystawie, a cena

7800 zł. była gwarantem, że chyba jednak będzie.

-jest - powiedziała na glos Karla.

Obejrzała się za siebie, czy ją ktoś widzi, w końcu tą ulicą jej uczniowie też szli do szkoły.

Stawiając powolny krok za krokiem podeszła do następnej wystawy.

Szyby błyszczały czystością a ciemne wnętrze sklepu wzmacniało lustrzany efekt.

Widziała wyraźnie swoje odbicie wciskające się pomiędzy wyroby kaletnicze.

 Zatrzymała wzrok na niewielkiej torebce w kolorze jasnego brązu, pomyślała o matce

i jej majowym święcie.

-byłby dobry prezent. Podobałby się mamie - pomyślała szybko

 

Zawsze starannie dobierała prezenty. Lubiła obdarowywać bliskich i znajomych.

Podarunki dla matki miały dla niej szczególne znaczenie.

Pragnęłaby aby jej prezenty zostały przyjęte bez krytyki, której ślady systematycznie z

mieniały jej osobowość.

Nosiła w sobie poczucie winy... Tylko czyjej i za co?

Zrobiła kilka kroków. Ta procedura wystaw, jak sama nazywała szkolne oczko

zamieniane na wystawowe oczko, powtarzała się w środy każdego tygodnia.

Rytm dnia budził ją, podnosił dłoń z poranną kawą, zaczesywał włosy ponad czoło

rozszerzonymi palcami, kanapki dla Elżuni, buziak....

Nie chciała gubić rytmu stąd te środowe przechadzki oczami po surowo, ale plastycznie

udekorowanych wystawach.

 

Znany i przyciągający sklep z pamiątkami a w nim zbiór różnych kamieni o ciekawych

 kształtach. Tu zatrzymywała się zawsze dłużej, tak jak przy mydlarni patrzyła oczami

wyobraźni wiedząc, ze poznając historie każdego kamienia, można poznać historię świata.

Lubiła chłód kamieni. Miały one w sobie pewną surowość, której brakowało szkłu

czy chociażby plastikowi. Kamień jest wyrazisty, nieprzetworzony, ponadczasowy i

wszechobecny, pospolity a przecież tak niezwykły.

Gdzieś w głębokich zakamarkach pamięci kryły się zasłyszane w opowieściach matki,

bajki o rycerzach zaklętych w skałę.

Za karę za popełnione grzechy, jako przestroga dla potomnych.

Może właśnie, dlatego o kimś złym mówi się, ze ma serce jak głaz.

To jedna z legend opowiadanych jej przez matkę w dzieciństwie

- znowu matka - pomyślała ze za dużo dzisiaj ją wspomina.

Kamienie przecież są dobre.

Białymi kamykami Rzymianie w kalendarzu zaznaczali szczęśliwe dni.

Szukała w pamięci jeszcze innych „dobrych” historii o kamieniu, jakby chciała znaleźć

równowagę huśtawki dla złych legend, z którymi zapoznała się w dzieciństwie.

- Świetny temat na lekcje. Wrzucić do pamięci - pozytywne role kamienia – pomyślała.

 

Dźwięk telefonu komórkowego wyrwał ją z zamyślenia

- cześć Karla jak dotarłaś  wczoraj do domu, wszystko ok.

- tak wszystko w porządku Jolu –

- wiesz po twoim wyjściu Karla, pytał się o ciebie Kola i koniecznie chce się z tobą umówić.

Karla, co ty robisz, dlaczego odrzucasz facetów - brzmiał w telefonie zatroskany glos.

- umów się z Kolą. To dobry człowiek

- nie wiem, mam jakieś obiekcje,

- Karla przemyśl wszystko, wiem ze Kola będzie ciebie szukał wieczorem.

Cześć trzymaj się

- A, dzięki, że uprzedziłaś

Włożyła telefon do torebki wchodząc na szkolne podwórko.

 

                                                                                                  Mezar

 

 

bogbag : :
lut 12 2006 ODSŁONA - 11 - MARZENIA I WIERZBY
Komentarze: 0

 

Odsłona  - 11 -

 

Szybko przygotowała śniadanie dla siebie i córki, zapinając jednocześnie  bluzkę na szereg

drobnych guziczków.  

Zapakowała  starannie chleb razowy pokrojony w równe plastry z szynką drobiową

i zielonymi liśćmi sałaty. Owinęła wszystko srebrną folią, a potem włożyła  do dwóch

pojemników plastikowych. Niebieski  dla niej, żółty dla Elżuni.

Dołożyła jeszcze do każdego pojemnika sok z czarnej porzeczki w małym kartoniku i  średniej

wielkości jabłko.

Przekomarzając się nieco nerwowo z córką  w przedpokoju pośpiesznie ubierały się,  żeby

wkroczyć wspólnie w nowy dzień.

Słychać było rzucane na przemian słowa, mówione w przyjaznym tonie z troską w głosie.

-pośpiesz się , gdzie mój szalik, masz worek z kapciami, wzięłaś chusteczki higieniczne,

jak wyglądam, zapakowałaś śniadanie, popraw mi kołnierz, daj buziaka, podaj mi klucze,

chodź bo spóźnimy się. 

Potem trzaśniecie drzwi i zgrzyt kluczy w zamku.

Tupot nóg tak charakterystyczny dla drewnianej klatki schodowej starej kamienicy.

Wyszły z domu. Karla uważnie słuchała córki, wsłuchując się w opowieść

o kłopotach z przyjaźniami szkolnymi. Potakiwała, uśmiechała się, starała się skupić uwagę na córce.

-Elżuniu, dzisiaj po szkole będziesz z babcią. Mam zebranie w pracy i nie mogę dokładnie określić

kiedy wrócę. 

-dobrze mamo, fajnie lubię być z babcią, szkoda czasami, że babcia z nami nie mieszka.

-Elżuniu babcia jest z nami prawie cały dzień, nieraz wychodzi jak ty śpisz, masz ją cały dzień

przy sobie i dla siebie  -

-tak mamo wiem, wiem –odpowiedziała radośnie  dziewczynka

Na przystanku stało parę osób.

W tej małej grupce oczekującej wyróżniały się obie młodością , kolorowymi wierzchnimi

ubraniami i uśmiechem na twarzy.

Stanowiły kontrast młodości i radości wobec emerytalnego wieku ubranych w szarość

i  czarną posępność min na twarzach pełnych bruzd dwóch mężczyzn,

czy przykurczonej jakby z zimna staruszki niskiego wzrostu w popielatym wiekowym płaszczu.

Również pozostałe trzy kobiety rozmawiające pod daszkiem wiaty przystanku, ubrane 

były w poprawne granaty i bezbarwne brązy podniszczonych okryć wierzchnich, powiększając

odczucie szarości tej małej grupy oczekujących na przystanku.

Tramwaj nr 13 podjechał szybciej niż  myślała.

Razem z córką  stanęły blisko drzwi wyjściowych, trzymając się  metalowych barierek.

Tylko dwa przystanki jechały do szkoły córki.

Większy  niż normalnie  tłok uniemożliwił im swobodną codzienną rozmowę.

Miały taki zwyczaj, że przez te dwa przystanki opowiadały sobie różne historie , żarty

i kawały.

Jednak Elżunia pamiętała.  Nie patrząc na tłok i  ludzi  konspiracyjnym głosem zapytała

- mamo co to jest  wiśnia z pestką?

- nie wiem Elżuniu, powiedz, bo już jest przystanek i wysiadasz

- mamo, to wiśnia wydrylowana, która połknęła pestkę -

Uśmiechnęła się łobuzersko do matki, zresztą jak i kilka osób stojących koło niech.

Twarze  tych ludzi stojących wokoło rozpogodziły się i z sympatią zerkali na dziewczynkę.

Tramwaj zazgrzytał  powoli wyhamowując prędkość. Przystanek.

Elżunia wyskoczyła z wagonu śmiejąc się. Sporo ludzi teraz wysiadło.

Pomachała matce rozmawiając jednocześnie z koleżankę z klasy, oddaloną  metr

od krawężnika.

Opustoszał wagon tramwajowy, z rzędu pustych foteli wybrała miejsce środkowe,

po ulubionej lewej stronie wagonu.

Odwróciła głowę w stronę lekko przybrudzonej szyby i oglądała wystawy sklepów ulicy

Starowiślnej.

Zamyśliła się. Pierwszy raz od rozwodu zaczęła zastanawiać się co chce w życiu.

Już od kilku miesięcy  delikatnie jej ciało i umysł wysyła sygnały, że potrzebuje mieć

kogoś bliskiego dla siebie.

Była rok po rozwodzie, który ciągnął  się prawie 2,5 roku przez złośliwość męża. 

Czas ten był wyczerpujący bardzo  dla niej , osłabił jej towarzyskie kontakty

i wewnętrzną radość życia.

Zakręt. Po lewej stronie tramwaju pas zieleni.

Spojrzała na wierzbę na plantach i pomyślała z sentymentem o tym nadrzecznym drzewie.

Lubiła wierzby i zwisające  ich gałęzie. Cienkie witki  kojarzyły się jej z marzeniami.

Mijając to drzewo  często wracała myślami do swoich marzeń i pragnień z przeszłości.

Jej koleżanka Jolka rozbudziła w niej odwagę myślenia o marzeniach własnych

a nie cudzych.

Była na rozdrożu dwóch opinii podawanych jej z zewnątrz.

Jej wahania w tej zawieszonej sytuacji duszy i ciała wynikały ze skrajności  dwóch swego

rodzaju autorytetów, matki która dominowała  i koleżanki Jolki która była przeciwnością

teorii narzucanych w domu rodzinnym.

Potrzebowała w tej chwili wzmocnienia, które pozwoli jej przebrnąć przez ten etap graniczący

z ostatnimi powiewami młodości a całkowitej dojrzałości.

Potrzebowała wsparcia mężczyzny, który wskaże jej światełko w tunelu i natchnie nowymi

pomysłami na życie.

Miała nawracające rozterki wewnętrzne, chciała dogodzić każdemu.

Matka,  ciągle jej powtarzała

- teraz masz córkę, myśl jak realizować jej marzenia i cele, twoje już się nie  liczą, teraz jesteś po to,

żeby marzeniom córki pomóc się urzeczywistnić .

Z drugiej strony koleżanka Jolka mówiła do niej

- młoda jesteś, gdzie twoje marzenia, odkop je, odszukaj, zbuduj na nowo, wzięłaś rozwód z mężem,

nie z marzeniami.

 

Przejeżdżając  tramwajem  koło tej wierzby na plantach, powoli zaczęła rozmyślać o swoich

potrzebach i marzeniach.

Był to jeden z korzystnych  elementów zamiany środków lokomocji z auta na tramwaj.

Myślała jak łatwo  łamią się jej marzenia, jak te obumarłe witki starej wierzby, trzask

i trzymasz w dłoni martwą tkankę gałęzi, trzask i kolejne wydarzenie w twoim życiu

wybija cię z rytmu. 

Potem stoisz pod drzewem i rozpaczliwie szukasz jakiejś zieloności.

W końcu znajdziesz.

Przecież wierzba to taki wielkie, rozpaczliwie żywotne drzewo.

Chce żyć to drzewo jak człowiek.

Wyciągając ręce najdalej, najwyżej, zadzierając głowę będziesz podskakiwał próbując uchwycić

następne marzenie. Czy warto szukać nowych marzeń?

Czy nie dadzą znowu goryczy i bólu, rozczarowań i ran?
Myślała o tym, że trochę za bardzo bała  się spełniać swoje marzenia.

Całe życie bała się że  potem nie będzie już dokąd zmierzać jak je zrealizuje.

Nie chciała za dużo od życia.

To nie leżało w jej naturze.

Pragnęła tylko odrobiny stabilnego spokoju u  boku kochanej osoby.

Wspólnych wieczorów i poranków.

Szczęścia, które mierzy się wymianą spojrzeń, małymi cząstkami serca oddawanymi

po kawałku, komuś, kogo się naprawdę kocha.

Marzyło się jej  zwykłe, powolne życie.

Nie napiętnowane niczym specjalnym.

Pragnęła normalności. 

 

Naczytała się w młodości szalonych romansów.

Bardzo przeżywała losy tych bohaterek ,

które przeoczyły swoją miłość  i potem zostały na całe życie same .

Postanowiła być czujna i wpatrywać się z uwagą w swoje życie, żeby nie popełnić błędu

swoich bohaterek z książek.

Zawsze sobie po latach wyrzucała , że te pierwsze męskie ramiona w które się wrzuciła

z taką siłą, były wynikiem jej romantycznej natury rozbudzonej czytanymi powieściami,

natury dość niespotykanej u 18 letniej dziewczyny.

Skąd ten lęk  w tym wieku przed samotnością?

Ten pęd myśli o czasie przeszłym zburzył zgrzyt tramwaju.

Tramwaj szarpnął stając w bezruchu, zacisnęła obie ręce na poręczy siedzenia ,

ocknęła się z zamyślenia . Kolejny przystanek.

Spojrzała .

Sklep „Pod zegarem” wczoraj spotkała tego mężczyznę właśnie w tym miejscu.

Pośpiesznie wysiadła.

Powinna się teraz przesiąść na inny tramwaj skręcający w ulicą Długą.

Postanowiła  jednak ten krótki ostatni odcinek drogi przejść pieszo.

Miała czas do rozpoczęcia pracy pozostało jeszcze 45 minut, pełna godzina lekcyjna

 

                                                                                                       Mezar

 

 

bogbag : :