Archiwum 07 grudnia 2005


gru 07 2005 ODSŁONA - 3 - URODZINY
Komentarze: 0

 

                                                   Odsłona - 3 -

 

 Tramwaj zakołysał się tradycyjnie na zakręcie. Patrzyła jak ludzie stojący przed nią balansują

i z trudem utrzymują równowagę, trzymając się jedną ręką poręczy siedzeń. Kolejny zakręt

i lekko wszyscy przechylają się w prawo jak posłuszne bańki stańki. Tylko starsza kobieta

w granatowej kurtce dreptała małymi kroczkami łapiąc w ten sposób równowagę.

To już jeden z nielicznych takich starych trzeszczących wagonów tramwajowych. Zerkała przez

lewe okno szukając wzrokiem na Plantach,  widocznych oznak wiosny, mijane drzewa pełne

pąków śledziła czujnym zadowolonym wzrokiem.

Przystanek. Lekko zeskoczyła z wysokiego schodka, poprawiając płaszcz. Jeszcze kwiaty.

Podeszła  do stojącej kobiety z  wiadrem wiązanek wiosennych kwiatów i wyciągając portfel

z torebki jednocześnie zapytała

- ile kosztuje ta wiązanka pomarańczowych tulipanów ? -

- 8 złotych ta mniejsza, a ta większa 12 złotych, jak dla pani będzie po 10, dać?-

-tak, proszę, wezmę te z brzegu wiadra. -

Kupiła pomarańczowe tulipany, bo pasowały do papierowej torebki, w której był  prezent.

Pomarańczowa torebka, pomarańczowe kwiaty, pomarańczowa rewolucja. Ukraina.

W wyobraźni zadziałały schematy skojarzeń.

Zastanawiała się czy przyjdzie Kola. Na ostatniej imprezie, nieodłącznie jej towarzyszył.

Zerkał często na nią i szukał sposobu, żeby ich wzrok spotkał się i skrzyżował albo żeby

przypadkowo jego ręka otarła się o nią. Podobał się jej i ona czuła, że podoba się jemu również.

Lubiła taką grę spojrzeń, przypadkowych dotyków i lekko uśmiechniętych drgających męskich

kącików ust. Jednak na koniec imprezy jak Kola poprosił ją o spotkanie, wzdrygnęła się

i odmówiła. Był zaskoczony jej odmową, zresztą ona sama też.

 

Wiele razy mówiła, co innego, a co innego myślała. Jakaś przewrotność w niej była.

Jasne ze chciała się umówić z nim, była spragniona męskiego towarzystwa, uścisków rąk,

przytulenia, rozmowy z przemykającymi się słowami tak charakterystycznymi dla gry słownej

kobiety i mężczyzny. Jednak bała się rozpoczynać nową znajomość. Nieudane małżeństwo,

przeciągający się rozwód i potem nieudany romans nafaszerował jej psychikę lękiem przed

bliższym poznaniem kogoś nowego.

Przyjęła chętnie zaproszenie na imprezę urodzinową Jolki. Oddzwoniła z potwierdzeniem,

że przyjdzie, ale sama, bez osoby towarzyszącej.

Odkąd jej koleżanki, które zna z czasów studenckich pozakładały rodziny coraz częściej

wyróżniała się w towarzystwie tym, że przychodziła sama.

Nie rozumiały jej, dlaczego facetów z którymi według nich tworzyła parę, nie zaprasza na ich

wspólne imprezy. A ona pamiętała jak było z jej eks mężem, tu wizyta, tam wizyta, tu impreza,

tam impreza i zanim zorientowała się już funkcjonowali wśród rodziny jako para.

Jakby znajomi za nią zdecydowali, że sobie przynależą. Najpierw z zażenowaniem prostowała,

że to tylko wspólna dyskoteka, wspólny bal maturalny.  Ale po dwóch trzech razach, czuła,

że to nie ma sensu, takie prostowanie. Teraz jest ostrożniejsza, jasne, że tamten czas młodości

to był inny czas. Jak się ma te 18, 19 lat i parę miesięcy do matury,  to każda tworząca się para

chłopaka i dziewczyny w ich szkole budziła sensacje?

Przeszła przez Planty i szła ulicą Sławkowską oglądając z upodobaniem swoje odbicie w oknach

wystaw sklepowych. Skręciła w ulice św. Tomasza i stanęła przed starą kamienicą.

Dzwonek domofonu,ciemna klatka oświetlona skąpym światłem wiszącej pojedynczej żarówki.

Serdeczne przywitanie, tradycyjne całusy, uśmiechy, życzenia, wręczenie prezentu.

Przy tych rutynowych czynnościach w przedpokoju, kątem oka zerkała czy jest Kola.

Czas fajnie płynie , żarty, śmiechy, ciekawe opowieści , inteligentne riposty.

Wino dobre markowe i jak zwykle pyszne przekąski.

Jola zadbała i o jedzenie i o atmosferę, pikantne kanapki i coraz pikantniejsze opowieści.

Jak wino lekko w głowie zaszumiało i zaczęły się tworzyć pary, po cichu szepnęła do Jolki?

-wiesz, muszę już iść, mama została z Elżunią, kazała mi w drodze powrotnej zrobić zakupy

na kolacje –Jolka popatrzyła na nią z uwagą, w tonie głosu czuło się żal.

-rozumie, cieszę się, że przyszłaś, już się nauczyłam, że z twoją mamą, nie dyskutuje się, jak ty

to Karolina wytrzymujesz?

-w sumie Jolu, to mama sporo mi pomaga -

 

Nikt, kto był w pobliżu i słyszał rozmowę nie protestował,  znali jej matkę i  dyktatorskie zapędy

wobec każdej żywej duszy pojawiającej się w zasięgu  działania tej kobiety.

Pożegnała się ze wszystkimi rozdając uśmiechy, całusy puszczone z dłoni i dmuchane do dalekich

zakątków pokoju. Poszła.

 

Kola był i obserwował ją dyskretnie, nie podszedł, trzymał się na dystans, może liczył, że dłużej

zostanie albo, że ona wykaże tym razem jakąś inicjatywę. Może nie zauważył tej niepewności

w jej zachowaniu. Ostatnio często peszyła się w dużej grupie ludzi.

Wyszła. Po cichu i delikatnie zamknęła za sobą drzwi mieszkania Jolki.

 

                                                                                               Mezar

 

 

bogbag : :