Komentarze: 6
Odsłona - 2 -
Z arzucił torbę przez ramie i ruszył przez zatłoczone przejście podziemne raz to zwalniając, raz
przyśpieszając kroku, w kierunku wyjścia z dworca. Dochodziła godzina 19 i pomimo ładnej
pogody, utrzymującej się od kilku dni, zmrok w szybkim tempie okrywał, swoją otuliną ciemności,
miasto. Dzień wcześniej sprawdził w internecie lokalizacje hotelu.
Nie opłacało się brać taksówki czy jechać jeden przystanek tramwajem.
Miał krokiem spacerowym około 10 minut marszu. Rozważał możliwość przejścia przez planty,
lecz odrzucił tą myśl. Unikał zaciemnionych parków i skwerów nie z nadmiaru bojaźliwości,
lecz raczej ostrożności. Może też odrobina historii tych miejsc miała wpływ na jego decyzje.
Pamiętał z któregoś pobytu w Krakowie, opowieści przewodnika, ze było to siedlisko
bezdomnych, szczurów i wylęgarnia chorób.
Fakt, ze współczesne planty odzyskiwały swoją świetność z przełomu XIX i XX wieku,
kamienno żeliwne ławeczki, posągi, stylowo dobrane latarnie jak i niekończące się aleje
kasztanowców stanowiący znakomity obraz współczesnej urbanistyki w adaptacji zabytków
do potrzeb mieszkańców i turystów tego miasta, nie mobilizował go do przejścia przez
mroczne uliczki parku. Nie znając realiów miejsca, szedł ulicą Basztową po drugiej,
równoległej stronie starych murów obronnych.
Po kilku minutach skręcił w lewo w ul. Sławkowską i po kolejnych następnych stanął
przed wejściem do hotelu.
Hotel mieścił się w XIX wiecznej dobrze utrzymanej kamienicy i sprawiał solidne, wręcz bardzo
dobre wrażenie. Światło jak w wielu już miejscach stanowiło element architektury uwypuklając
swoją grą z cieniem zdobione sztukaterią oprawy drzwi i okien.
Przed oknami na zewnętrznych gzymsach wystawione były kwietniki z wiosennymi,
kolorowymi kwiatami.Wszedł do środka i skierował swoje kroki do recepcji, znajdującej się
po prawej stronie holu.
-dobry wieczór. Mam u państwa rezerwacje pokoju jednoosobowego. Moje nazwisko Abramowski -
Przypatrywał się kobiecie sprawdzającej wpisy w księdze gości. Lubił skromne służbowe stroje.
Biała rozpinana z przodu bluzka, granatowa spódnica odsłaniająca kolana z lekkim rozcięciem
na boku do polowy uda. Obserwował jej dłonie. Były bardzo zadbane, ale nie miały w sobie
kształtu, który pobudzał u niego instynkt pożądania.
-minus dwa -pomyślał.
- tak. Pokój nr 117 na pierwszym piętrze. Poproszę pański dowód osobisty. Czy poczeka pan chwile
czy odbierze pan dokument schodząc na kolacje?
- o ile nie sprawi to pani różnicy to odbiorę później.
Głód nikotynowy dawał pomału znać o sobie a widok niszy, w której znajdował się kiosk spotęgował
pragnienie zapalenia papierosa.
- paczkę czerwonych, szerokich dunhilli proszę
Sprzedawca rozglądał się po półkach przymrożonymi oczami. Miał chyba sporą wadę wzroku,
bo obawiał się odpowiedzieć, że nie ma.- niech pan nie szuka. Niech pan poda marllboro.
Tak, te... czerwone długie. Wyciągnął pieniądze z kieszeni spodni i zapłacił.
Nie nauczył się trzymać gotówki w portfelu. Nawyk z lat młodości.
Mezar