Archiwum luty 2006


lut 28 2006 ODSŁONA - 13 - ALEX IDĄCY DO SZKOŁY
Komentarze: 0

                                               

                                                Odsłona - 13 -

 

  Jadł śniadanie w pokoju jednocześnie śledząc mapę centrum Krakowa, którą otworzył

z jednej ze stron internetowych. Prześledził możliwość dotarcia do szkoły, w której miał

wykonać powierzone mu prace.

Zapisywał w pamięci nazwy ulic i odległości.

Numery linii tramwajowych i autobusowych przejeżdżających w pobliżu północnej części

starego miasta.

Wizualnie odległość od hotelu do szkoły była jednakowa jak od dworca do hotelu

wiec pomyślał, ze spacer poranny pomoże mu odrobinę zamazać ślady dziwnej nocy

pełnej szarpanych wspomnień.

Zapalając papierosa otworzył okno na całą szerokość.

Z zewnątrz wtargnęło świeże poranne powietrze przesycone słońcem i wilgocią zielonego

pierścienia, otaczającego tą najstarsza cześć miasta, nie tak odległych plant.

Sprawdził jeszcze raz komplet dokumentacji, którą potrzebował do przeprowadzenia

inwentaryzacji, instalacji wodnych i kanalizacyjnych w budynkach szkolnych i schował ją

w niewielkiej tubie.

Zastanawiał się chwile czy zabrać płaszcz, lecz widok porannego nieba pokrytego niewielką

liczbą chmur pierzastych, tworzących odrębne dzieła o białych przeróżnych formach tworów

i skupisk miniaturowych kryształków lodu, płynących niczym statki na niebie około 10 km

od powierzchni ziemi i nie potrafiących przesłonić światła i ciepła słońca, był sam w sobie już

podjętą decyzją.

 

W holu na parterze pozdrowił go portier w czerwonej liberii.

- moje uszanowanie panu

- dzień dobry - odpowiedział

- czy noc minęła spokojnie?

- tak dziękuje - odpowiedział zdawkowo zastanawiając się jednocześnie, co może powiedzieć

w takiej sytuacji gość hotelowy. Jeżeli powie, że spał źle to pomyślą, ze jest niemiły,

arogancki, no, bo jak można źle spać w komfortowych warunkach.

Uwielbiał tego typu pytania, na które zazwyczaj odpowiadało się szablonami.

Zupełnie jak po posiłku w restauracji

- czy smakowało panu...państwu?

Znów dylemat. Nawet, jeżeli nie smakowało, to żeby oszczędzić sobie wyjaśnień,

co i dlaczego, że stek był za krwisty, a zamawiał dobrze przysmażony, że cola miała być

z lodem i cytryna a była tylko z lodem... że w kotlecikach cielęcych więcej było tkanki

kostnej aniżeli mięsnej, odpowiadał zawsze...Tak było dobre.

Przy czym dobre było źle. Bardzo dobre, dobre a naprawdę wyśmienite, bardzo dobre.

Gdyby powiedział, ze nie smakowało, że było źle, to i tak musiałby zapłacić.

Oddając klucz w recepcji dotarły do niego szczątki rozmowy prowadzonej po niemiecku

pomiędzy recepcjonistka a dwoma młodymi mężczyznami.

- Wir mchten noch vier tage im Krakau bleiben. Gibt es die Mglichkeit, dass wir unsere

Zimmer bis zum Samstag behalten knnen ?

Nie musiał się starać odgadywać ich narodowości.

Jak wszędzie Żydzi poprzez zewnętrzny wygląd jakby manifestowali swoją przynależność

do narodu wybranego?

Opuszczając mury hotelu dobiegło go jeszcze jedno paraliżujące słowo.. Auschwitz

 

Pomimo wczesnej pory ulica tętniła życiem.

Może właśnie, pomimo bo w późniejszych godzinach ruch dla pojazdów, z małymi wyjątkami,

był całkowicie zabroniony.

Potykając się o nierówna płytę chodnikowa wpadł na dziewczynę idąca z przeciwka

w kierunku rynku.

- jak chodzisz palancie - bardziej warknęła niż wypowiedziała

Obrzucił ja wzrokiem. Miała może 17 lat. Bladość twarzy, uciekający do środka wzrok

i powolne, niedbale ruchy świadczyły, ze jest pod wpływem narkotyków.

Spojrzał na jej dłonie dostrzegając małe blizny i strupki po ukłuciach igły.

Wyzywający strój był wizytówką, w jaki sposób zdobywała środki na zaspakajanie

swojego narkotycznego głodu.

Myśli Alexa zaczęły buntować się, starając się ten obraz połączyć z pewnymi teoriami

autorytetów. Alberto Moravia pisząc, ze każda kobieta chciałaby się raz w życiu oddać

ze pieniądze z pewnością nie miał na uwadze tej właśnie dziewczyny.

Czy Witkacy pisząc „Narkotyki Niemyte dusze ” chciał naprawdę ostrzec przed zgubnymi

skutkami poszczególnych używek czy raczej stworzył dzieło będące podręcznikiem dla

ciekawych i zachwianych emocjonalnie jednostek społeczeństwa?

W końcu jego popieranie teorii  konstytucjonalizmu kretschmera, który łączy zachowania

i choroby umysłu tylko z typami antropologicznymi człowieka całkowicie pomijając wpływ

środowiska.

Alex wiedział, że 95 % młodych ludzi sięgających po znieczulające dusze środki, pochodzi

z rodzin rozbitych. Bał się o syna.

- przepraszam - odpowiedział cicho.

 

  Zanim jeszcze przeciął planty zauważył zegar w strzelistej wieżyczce budynku, w którym

był sklep a w sklepie kobieta w czerwonym płaszczu.

Skojarzenia były wolne, niezależne a jednak wszystkie zmierzały w jednym kierunku.

Pomyślał że to nad interpretacja gier, które prowadził z synem.

Zabawa w zapamiętywanie liczb na zasadzie tworzenia opowiadania z udziałem realnych

symboli zastępujących nierealne cyfry.

1 to strzała, 2 to łabędź, 3 kobieta w ciąży, 4 krzesło. 5...... i tak dalej, dalej, dalej.

Jego opowiadanie zawęziło się do trzech znaków.

Zegar, sklep, czerwień i wszystkie prowadziły do mety z wyimaginowanym obrazem kobiety.

Potrzebował jej.

Liczby były też składnikiem określającym prawdopodobieństwo zaistnienia pewnych

zjawisk czy sytuacji.

Wchodząc do sklepu wiedział, ze zachowuje się nierozumnie w nadziei przywrócenia lub

kontynuacji wczorajszego wieczornego spotkania.

Szanse kontynuowania jego podświadomych, niezrozumiałych pragnień były bardzo znikome.

Przeliczał....800 000 mieszkańców, 1440 minut doby.... i jeden punkt łączący czas, miejsce

i ludzi.Pociągała go ta gra z rachunkiem prawdopodobieństwa.

Miał świadomość przegranej, przekraczając próg sklepu w nadziei odnalezienia aktorki

wczorajszej wieczornej sceny.

Znikomość szansy rozwoju sytuacji, jaka odgrywała się w jego umyśle nie zniechęcała go

jednak do podejmowanej próby.

Wiedział ze nic nie traci. Mógł tylko zyskać.

 

  Zachowując pozory potrzeby zakupu zaopatrzył się w butelkę coca coli i dwa batony.

Słodycze dodawały mu energii w chwilach fizycznej słabości i zmęczenia.

Rozrywając opakowanie pierwszego batona wiedział, że zaczyna dosyć wcześnie

pompować w siebie sporą dawkę cukru.

Kiedy zębami wyciągnął z opakowanie ostatni kawałek czekoladowego produktu

dochodził właśnie do szkoły?

Przekroczył bramę i gdzieś w oddali w drzwiach wejściowych do budynku, przez ułamek

sekundy widział tą samą czerwień, która poruszała jego pragnienia, która wniosła

niepokój w jego sen.

Była ginąca, przesłonięta zamykającymi się drzwiami a jednak tak wyraźna.

Uśmiechnął się jakby zamykające się drzwi były jednocześnie otwierającymi

się drzwiami innej płaszczyzny. Innego wymiaru.

 

                                                                                                        

 

                                                                                                                Mezar

 

 

 

 

bogbag : :
lut 24 2006 ODSŁONA - 12 - KAMIENIE
Komentarze: 0

 

                                                  Odsłona - 12 -

 

Ulica Długa, pełna wystaw sklepowych i porannego ruchu pieszych.

Sklepy dostępne jeszcze tylko dla wzroku od strony jaśniejszych wystaw i ciemnością

wnętrz. W niektórych zaczynał się jednak powoli ruch w głębiach zaplecza.

Auta dostawcze różnej wielkości zatrzymywały się parkując ciasno koło siebie.

Ekspedientki z zaspanymi oczami wnosiły kartony i pudełka.

Karla zatrzymywała się przed niektórymi wystawami, szukając swojego odbicia.

W szybie cukierni poprawiała włosy.

Przeglądając się w wystawie sklepu z bielizną damską, poprawiała  płaszcz.

Uśmiechnęła się do siebie. Zatrzymując wzrok na finezyjnych kreacjach sukien

ślubnych, odnosiła wrażenie, że stojące za szkłem manekiny mówiły

- przyśpiesz kroku, przyśpiesz kroku. Nie patrz, to nie dla ciebie -.

Czuła dreszcz wspomnień i emocji przechodząc obok tej wystawy.

Pomimo tego kątem oka i tak zerkała na piękne suknie z wyrafinowanymi wzorami

rodem z salonów mody ślubnej z całej Europy.

Jej niespełnione marzenie.

Nie miała swojej ślubnej sukni, nie miała swojego wesela.

Szybko brany ślub z widoczną już ciąża i potem obiad na osiem osób z przełykanymi łzami

od kąśliwych uwag matki, nie mógł być marzeniem żadnej dziewczyny.

Nie miała jednak o to do niej żalu. Nawet ją rozumiała i tłumaczyła, że nie spełniła

jej matczynych oczekiwań. Stając przed problemem ujawnienia prawdy bądź zerwania

stosunków z rodzina wybrała to pierwsze.

W czasie niedzielnego, rodzinnego obiadu oświadczyła cicho, że jest w ciąży i nie będzie

w związku z tym zdawała na studia.

Wyzwoliło to w jej rodzicielce lawinę niesłychanej aktywności.

Szybko zaaranżowała ślub. Nie broniła się czując swoją zależność od niej.

Zasypiając nocami szukała swojej twierdzy.

Działania matki wyczuwała jednak jak strzały armatnie....

Bo matka chciała.

Bo matka kazała.

Matka wybrała jej kierunek studiów, zaniosła papiery na uczelnie, zaprowadziła

na egzamin.Matka czytała wyniki na liście przyjęć.

Kipiała złością, jak jej Karli, zabrakło  pól punktu do przyjęcia  na studia.

Matka pisała odwołanie. Wszędzie matka...matka... matka.

 

Ta sama matka opiekowała się nią w ciąży.

Odebrała ze szpitala i zajęła się wychowaniem dziecka po jego urodzeniu, przerzucając

jednocześnie cześć swojej dominacji z Karli na Elżunie.

Dużo jej zawdzięczała.

Nie buntowała się. Była uzależniona finansowo.

Mąż okazał się dzieciakiem, którego rzeczywistość przerosła.

W sumie w tamtym czasie oboje byli dzieciakami, tylko ona Karla musiała przejść

przyśpieszony kurs dorosłości w systemie eksternistycznym.

 

Wychowano ja surowo w szacunku do drugiego człowieka.

Potrafiła wiele z siebie dać. Lecz nie miała śmiałości i nie umiała o cokolwiek prosić.

Przyjmowała to, co przynosił jej los.

Uległa życiu. Pokora była wpisana w jej naturę.

Wierzyła, że każde uczynione dobro prędzej czy później wróci do niej, że zło wyrządza

największą krzywdę samemu sprawcy.

Te dwie prawdy to był jej wewnętrzny dekalog, który okroiła o osiem innych wielkich prawd.

Uważała, że każdy powinien mieć jakieś zasady, którymi powinien się kierować.

One są jak koło ratunkowe w nurcie ściągającego na dno odmętu.

Pozwalały zachować jej wiarę w trudnych życiowych wydarzeniach.

 

Ilekroć jej ścieżki przebiegały obok salonów z sukniami ślubnymi, wracały jej wspomnienia

z przeszłości. Wpatrywanie się w te dzieła sztuki projektantów i krawców Europy

Zachodniej było takie naturalne. Zawarte w święcących oczach prawie że każdej kobiety.

Kolejny salon. Witryna w srebrnych ramach i ta piękna suknia, nie biała tylko beżowa

z kwiatem konwalii na falbanach od talii w dół i wyrafinowanym gorsecie z ciekawymi

zakładkami. Od kilku tygodni ta suknia skupiła jej uwagę.

Codziennie zerkała czy to cudo paryskiej kolekcji jeszcze jest na wystawie, a cena

7800 zł. była gwarantem, że chyba jednak będzie.

-jest - powiedziała na glos Karla.

Obejrzała się za siebie, czy ją ktoś widzi, w końcu tą ulicą jej uczniowie też szli do szkoły.

Stawiając powolny krok za krokiem podeszła do następnej wystawy.

Szyby błyszczały czystością a ciemne wnętrze sklepu wzmacniało lustrzany efekt.

Widziała wyraźnie swoje odbicie wciskające się pomiędzy wyroby kaletnicze.

 Zatrzymała wzrok na niewielkiej torebce w kolorze jasnego brązu, pomyślała o matce

i jej majowym święcie.

-byłby dobry prezent. Podobałby się mamie - pomyślała szybko

 

Zawsze starannie dobierała prezenty. Lubiła obdarowywać bliskich i znajomych.

Podarunki dla matki miały dla niej szczególne znaczenie.

Pragnęłaby aby jej prezenty zostały przyjęte bez krytyki, której ślady systematycznie z

mieniały jej osobowość.

Nosiła w sobie poczucie winy... Tylko czyjej i za co?

Zrobiła kilka kroków. Ta procedura wystaw, jak sama nazywała szkolne oczko

zamieniane na wystawowe oczko, powtarzała się w środy każdego tygodnia.

Rytm dnia budził ją, podnosił dłoń z poranną kawą, zaczesywał włosy ponad czoło

rozszerzonymi palcami, kanapki dla Elżuni, buziak....

Nie chciała gubić rytmu stąd te środowe przechadzki oczami po surowo, ale plastycznie

udekorowanych wystawach.

 

Znany i przyciągający sklep z pamiątkami a w nim zbiór różnych kamieni o ciekawych

 kształtach. Tu zatrzymywała się zawsze dłużej, tak jak przy mydlarni patrzyła oczami

wyobraźni wiedząc, ze poznając historie każdego kamienia, można poznać historię świata.

Lubiła chłód kamieni. Miały one w sobie pewną surowość, której brakowało szkłu

czy chociażby plastikowi. Kamień jest wyrazisty, nieprzetworzony, ponadczasowy i

wszechobecny, pospolity a przecież tak niezwykły.

Gdzieś w głębokich zakamarkach pamięci kryły się zasłyszane w opowieściach matki,

bajki o rycerzach zaklętych w skałę.

Za karę za popełnione grzechy, jako przestroga dla potomnych.

Może właśnie, dlatego o kimś złym mówi się, ze ma serce jak głaz.

To jedna z legend opowiadanych jej przez matkę w dzieciństwie

- znowu matka - pomyślała ze za dużo dzisiaj ją wspomina.

Kamienie przecież są dobre.

Białymi kamykami Rzymianie w kalendarzu zaznaczali szczęśliwe dni.

Szukała w pamięci jeszcze innych „dobrych” historii o kamieniu, jakby chciała znaleźć

równowagę huśtawki dla złych legend, z którymi zapoznała się w dzieciństwie.

- Świetny temat na lekcje. Wrzucić do pamięci - pozytywne role kamienia – pomyślała.

 

Dźwięk telefonu komórkowego wyrwał ją z zamyślenia

- cześć Karla jak dotarłaś  wczoraj do domu, wszystko ok.

- tak wszystko w porządku Jolu –

- wiesz po twoim wyjściu Karla, pytał się o ciebie Kola i koniecznie chce się z tobą umówić.

Karla, co ty robisz, dlaczego odrzucasz facetów - brzmiał w telefonie zatroskany glos.

- umów się z Kolą. To dobry człowiek

- nie wiem, mam jakieś obiekcje,

- Karla przemyśl wszystko, wiem ze Kola będzie ciebie szukał wieczorem.

Cześć trzymaj się

- A, dzięki, że uprzedziłaś

Włożyła telefon do torebki wchodząc na szkolne podwórko.

 

                                                                                                  Mezar

 

 

bogbag : :
lut 12 2006 ODSŁONA - 11 - MARZENIA I WIERZBY
Komentarze: 0

 

Odsłona  - 11 -

 

Szybko przygotowała śniadanie dla siebie i córki, zapinając jednocześnie  bluzkę na szereg

drobnych guziczków.  

Zapakowała  starannie chleb razowy pokrojony w równe plastry z szynką drobiową

i zielonymi liśćmi sałaty. Owinęła wszystko srebrną folią, a potem włożyła  do dwóch

pojemników plastikowych. Niebieski  dla niej, żółty dla Elżuni.

Dołożyła jeszcze do każdego pojemnika sok z czarnej porzeczki w małym kartoniku i  średniej

wielkości jabłko.

Przekomarzając się nieco nerwowo z córką  w przedpokoju pośpiesznie ubierały się,  żeby

wkroczyć wspólnie w nowy dzień.

Słychać było rzucane na przemian słowa, mówione w przyjaznym tonie z troską w głosie.

-pośpiesz się , gdzie mój szalik, masz worek z kapciami, wzięłaś chusteczki higieniczne,

jak wyglądam, zapakowałaś śniadanie, popraw mi kołnierz, daj buziaka, podaj mi klucze,

chodź bo spóźnimy się. 

Potem trzaśniecie drzwi i zgrzyt kluczy w zamku.

Tupot nóg tak charakterystyczny dla drewnianej klatki schodowej starej kamienicy.

Wyszły z domu. Karla uważnie słuchała córki, wsłuchując się w opowieść

o kłopotach z przyjaźniami szkolnymi. Potakiwała, uśmiechała się, starała się skupić uwagę na córce.

-Elżuniu, dzisiaj po szkole będziesz z babcią. Mam zebranie w pracy i nie mogę dokładnie określić

kiedy wrócę. 

-dobrze mamo, fajnie lubię być z babcią, szkoda czasami, że babcia z nami nie mieszka.

-Elżuniu babcia jest z nami prawie cały dzień, nieraz wychodzi jak ty śpisz, masz ją cały dzień

przy sobie i dla siebie  -

-tak mamo wiem, wiem –odpowiedziała radośnie  dziewczynka

Na przystanku stało parę osób.

W tej małej grupce oczekującej wyróżniały się obie młodością , kolorowymi wierzchnimi

ubraniami i uśmiechem na twarzy.

Stanowiły kontrast młodości i radości wobec emerytalnego wieku ubranych w szarość

i  czarną posępność min na twarzach pełnych bruzd dwóch mężczyzn,

czy przykurczonej jakby z zimna staruszki niskiego wzrostu w popielatym wiekowym płaszczu.

Również pozostałe trzy kobiety rozmawiające pod daszkiem wiaty przystanku, ubrane 

były w poprawne granaty i bezbarwne brązy podniszczonych okryć wierzchnich, powiększając

odczucie szarości tej małej grupy oczekujących na przystanku.

Tramwaj nr 13 podjechał szybciej niż  myślała.

Razem z córką  stanęły blisko drzwi wyjściowych, trzymając się  metalowych barierek.

Tylko dwa przystanki jechały do szkoły córki.

Większy  niż normalnie  tłok uniemożliwił im swobodną codzienną rozmowę.

Miały taki zwyczaj, że przez te dwa przystanki opowiadały sobie różne historie , żarty

i kawały.

Jednak Elżunia pamiętała.  Nie patrząc na tłok i  ludzi  konspiracyjnym głosem zapytała

- mamo co to jest  wiśnia z pestką?

- nie wiem Elżuniu, powiedz, bo już jest przystanek i wysiadasz

- mamo, to wiśnia wydrylowana, która połknęła pestkę -

Uśmiechnęła się łobuzersko do matki, zresztą jak i kilka osób stojących koło niech.

Twarze  tych ludzi stojących wokoło rozpogodziły się i z sympatią zerkali na dziewczynkę.

Tramwaj zazgrzytał  powoli wyhamowując prędkość. Przystanek.

Elżunia wyskoczyła z wagonu śmiejąc się. Sporo ludzi teraz wysiadło.

Pomachała matce rozmawiając jednocześnie z koleżankę z klasy, oddaloną  metr

od krawężnika.

Opustoszał wagon tramwajowy, z rzędu pustych foteli wybrała miejsce środkowe,

po ulubionej lewej stronie wagonu.

Odwróciła głowę w stronę lekko przybrudzonej szyby i oglądała wystawy sklepów ulicy

Starowiślnej.

Zamyśliła się. Pierwszy raz od rozwodu zaczęła zastanawiać się co chce w życiu.

Już od kilku miesięcy  delikatnie jej ciało i umysł wysyła sygnały, że potrzebuje mieć

kogoś bliskiego dla siebie.

Była rok po rozwodzie, który ciągnął  się prawie 2,5 roku przez złośliwość męża. 

Czas ten był wyczerpujący bardzo  dla niej , osłabił jej towarzyskie kontakty

i wewnętrzną radość życia.

Zakręt. Po lewej stronie tramwaju pas zieleni.

Spojrzała na wierzbę na plantach i pomyślała z sentymentem o tym nadrzecznym drzewie.

Lubiła wierzby i zwisające  ich gałęzie. Cienkie witki  kojarzyły się jej z marzeniami.

Mijając to drzewo  często wracała myślami do swoich marzeń i pragnień z przeszłości.

Jej koleżanka Jolka rozbudziła w niej odwagę myślenia o marzeniach własnych

a nie cudzych.

Była na rozdrożu dwóch opinii podawanych jej z zewnątrz.

Jej wahania w tej zawieszonej sytuacji duszy i ciała wynikały ze skrajności  dwóch swego

rodzaju autorytetów, matki która dominowała  i koleżanki Jolki która była przeciwnością

teorii narzucanych w domu rodzinnym.

Potrzebowała w tej chwili wzmocnienia, które pozwoli jej przebrnąć przez ten etap graniczący

z ostatnimi powiewami młodości a całkowitej dojrzałości.

Potrzebowała wsparcia mężczyzny, który wskaże jej światełko w tunelu i natchnie nowymi

pomysłami na życie.

Miała nawracające rozterki wewnętrzne, chciała dogodzić każdemu.

Matka,  ciągle jej powtarzała

- teraz masz córkę, myśl jak realizować jej marzenia i cele, twoje już się nie  liczą, teraz jesteś po to,

żeby marzeniom córki pomóc się urzeczywistnić .

Z drugiej strony koleżanka Jolka mówiła do niej

- młoda jesteś, gdzie twoje marzenia, odkop je, odszukaj, zbuduj na nowo, wzięłaś rozwód z mężem,

nie z marzeniami.

 

Przejeżdżając  tramwajem  koło tej wierzby na plantach, powoli zaczęła rozmyślać o swoich

potrzebach i marzeniach.

Był to jeden z korzystnych  elementów zamiany środków lokomocji z auta na tramwaj.

Myślała jak łatwo  łamią się jej marzenia, jak te obumarłe witki starej wierzby, trzask

i trzymasz w dłoni martwą tkankę gałęzi, trzask i kolejne wydarzenie w twoim życiu

wybija cię z rytmu. 

Potem stoisz pod drzewem i rozpaczliwie szukasz jakiejś zieloności.

W końcu znajdziesz.

Przecież wierzba to taki wielkie, rozpaczliwie żywotne drzewo.

Chce żyć to drzewo jak człowiek.

Wyciągając ręce najdalej, najwyżej, zadzierając głowę będziesz podskakiwał próbując uchwycić

następne marzenie. Czy warto szukać nowych marzeń?

Czy nie dadzą znowu goryczy i bólu, rozczarowań i ran?
Myślała o tym, że trochę za bardzo bała  się spełniać swoje marzenia.

Całe życie bała się że  potem nie będzie już dokąd zmierzać jak je zrealizuje.

Nie chciała za dużo od życia.

To nie leżało w jej naturze.

Pragnęła tylko odrobiny stabilnego spokoju u  boku kochanej osoby.

Wspólnych wieczorów i poranków.

Szczęścia, które mierzy się wymianą spojrzeń, małymi cząstkami serca oddawanymi

po kawałku, komuś, kogo się naprawdę kocha.

Marzyło się jej  zwykłe, powolne życie.

Nie napiętnowane niczym specjalnym.

Pragnęła normalności. 

 

Naczytała się w młodości szalonych romansów.

Bardzo przeżywała losy tych bohaterek ,

które przeoczyły swoją miłość  i potem zostały na całe życie same .

Postanowiła być czujna i wpatrywać się z uwagą w swoje życie, żeby nie popełnić błędu

swoich bohaterek z książek.

Zawsze sobie po latach wyrzucała , że te pierwsze męskie ramiona w które się wrzuciła

z taką siłą, były wynikiem jej romantycznej natury rozbudzonej czytanymi powieściami,

natury dość niespotykanej u 18 letniej dziewczyny.

Skąd ten lęk  w tym wieku przed samotnością?

Ten pęd myśli o czasie przeszłym zburzył zgrzyt tramwaju.

Tramwaj szarpnął stając w bezruchu, zacisnęła obie ręce na poręczy siedzenia ,

ocknęła się z zamyślenia . Kolejny przystanek.

Spojrzała .

Sklep „Pod zegarem” wczoraj spotkała tego mężczyznę właśnie w tym miejscu.

Pośpiesznie wysiadła.

Powinna się teraz przesiąść na inny tramwaj skręcający w ulicą Długą.

Postanowiła  jednak ten krótki ostatni odcinek drogi przejść pieszo.

Miała czas do rozpoczęcia pracy pozostało jeszcze 45 minut, pełna godzina lekcyjna

 

                                                                                                       Mezar

 

 

bogbag : :
lut 04 2006 ODSŁONA - 10 - PRZEBUDZENIE
Komentarze: 0

 

Odsłona - 10 -

 

Obudził go odgłos gołębia stąpającego po parapecie i gruchającego swoje poranne

powitanie słońca. Spojrzał na wyświetlacz telefonu komórkowego. Dochodziła 5.45.

- kurwaaa mać - zaklął przez zaciśnięte zęby.

Miał jeszcze ponad godzinę planowanego snu przed sobą i wiedział, że raz przerwany nie powraca

szybko. Nie cierpiał zmęczenia wynikającego z zawalonych nocy. Z obserwacji własnego organizmu,

aktywności dziennej i zapotrzebowania na sen wiedział, że potrzebuje go około 7 godzin.

Ptasie dźwięki ucichły.

Przekręcił się na brzuch, podłożył jedna zgięta rękę pod policzek a drugą wsunął pod poduszkę.

Balansując pomiędzy powracającym snem a jawą myśli zaczęły malować rzeczywiste obrazy

z przeszłości i mieszać je z pragnieniami, które były czystym wytworem fantazji.

Czuł wyraźnie fazy zapadania w lekki sen wyrażone zwolnieniem oddechu jak i gwałtowne przejścia

do stanu świadomości. Pomimo tak różnych stanów, sklejane w myślach i śnie obrazy

nie przerywały się i układały z pojedynczych scen w całość porannego filmu.

W tym dziwnym letargu, kobieta ze sklepu znalazła się we Wrocławiu i zajęła miejsce Pauli.

Stała oparta o barierkę mostu na Ostrowie Tumskim i bawiła się jego kołnierzykiem i guzikami.

W tle słychać było ciche dźwięki muzyki wydobywającej się ze strun skrzypiec, po których zgrabnie prowadzona dłoń ciągnęła smyczek.

 

Paule poznał w czat jakieś pół roku po tym jak został sam. Zabijając samotność, jak to sam nazywał

i nie przyznając się sam przed sobą, że szuka ciekawego kontaktu, wieczorami wchodził do jednego

z pokoi gdzie zbierało się zazwyczaj stałe towarzystwo.

Czasami wpadał ktoś nowy wprowadzając odrobinę ożywienia w rozmowach stając się jednocześnie

obiektem obserwacji i zimnej kalkulacji, jakiego rodzaju kontakt może wyniknąć z nowo zawartej,

potencjalnej znajomości. Dosyć szybko udało im się uprząść nić porozumienia pomimo,

że dzieliło ich 15 lat jego doświadczeń życiowych więcej.

Rozmawiali o wszystkim i pomału zaczęły się tworzyć przęsła pomostu uzależnienia.

Coraz częściej internet stawał się ich łącznikiem.

Coraz częściej dźwięczał bądź wibrował telefon oznajmiający nadejście wiadomości.

Stopniowo przesuwali się w kierunku realności prowadząc godzinne rozmowy telefoniczne.

Pomiędzy obrazami tworzonymi w stanie porannej półświadomości, pojawił się kształt odłożonej

przez niego książki.

- miłość w zerach i jedynkach - tłukło się po głowie

Czym było to uczucie, które zrodziło się pomiędzy Paula a nim?

- czy to była miłość? -

Zdawał sobie sprawę, że jego własna negacja uczuć pojawiających się u Wiśniewskiego wynikała

z autopsji. Z trudności i nierealności budowania trwałego związku na odległość.

On sam był silnym realistą, chociaż czasami ulegał tendencjom okolicznościowym i sytuacyjnym.

- miłość przecież zwycięża - znów pojawiały się utopijne, romantyczne myśli.

Wirtualna znajomość z młodą dziewczyną trwała trzy miesiące i gwałtownie, jak przecięta brzytwa

zamarła, bo niespodziewanie po kolejnych dwóch narodzić się ze zdwojona siłą.

Paula miała poważny wypadek samochodowy i przeleżała ten okres w szpitalu.

Tęsknota dni oczekiwań została zamieniona w chęć innego szerszego kontaktu.

Tego ze spojrzeniem w oczy. Zobaczeniem ruchów i gestów.

Przyjechała do Łodzi.

Zostawili samochody na parkingu strzeżonym i ruszyli w dzień pełen oczekiwań

i napięcia spacerując po Piotrkowskiej.

Ich dyskretne spojrzenia były niewidzialnymi mackami łakomymi na dotyk.

Oboje jednak bali się przekroczyć pewna granice pomiędzy przyjaźnią a pragnieniem.

Wspaniały nastrój, jaki tworzyli rozmowami przebijał się ponad ochotę i łaknienie na fizyczne

zjednanie. W czasie pożegnania po raz pierwszy  przytulili się do siebie.

Dłonie z siłą przyciskały oba ciała.

Wyczuć było można wiszące nad tą sceną więcej, które tym razem jednak pożarł czas.

Musiała wracać. Miała męża. Późnym wieczorem, zadzwoniła i wyrzuciła z siebie

-wiesz Alex ,dziękuje ci za ten dzien. Znów czułam się kobietą. Uprzedzasz gestem wzrok.

Nie myślałam że można czytać w myślach. Ty je nawet uprzedzałeś. Byłam dzisiaj spięta.

Ale następnym razem ci nie podaruje. Pragnę kontaktu fizycznego z tobą. Pragnę się kochać.

Czuć cię całym ciałem, twój zapach i dłonie. Masz tak delikatny dotyk jak powiew wiatru...

-Pragnę cię - wyszeptała

Chwile milczał zaskoczony tak szczerym wyznaniem i układał rozbiegane myśli

- dziękuje ci Paula. Jeżeli czujesz jeszcze dźwięk tych słów, którymi mnie zaskoczyłaś to mogę

go tylko wzmocnić. Ja tez ciebie pragnę -

Przestraszył się trochę mówiąc to. Była w końcu o 15 lat młodsza.

 

Znów kobieta w czerwieni stała oparta o barierkę mostu na Ostrowie Tumskim

i bawiła się jego kołnierzykiem i guzikami.

W tle słychać było ciche dźwięki muzyki wydobywającej się ze strun skrzypiec,

po których zgrabnie prowadzona dłoń ciągnęła smyczek.

 

Odebrał Paule we Wrocławiu z wcześniej umówionego miejsca.

W domu powiedziała ze jedzie na szkolenie do Warszawy więc mieli przed sobą cztery dni.

Cztery dni tylko dla siebie. Postanowił ją zabrać nad jezioro do ośrodka wypoczynkowego,

którego właścicielem był jego kolega Andrzej.

Andrzeja poznał na zawodach wędkarskich i przyjaźnili się od kilku lat.

Była polowa maja i wiedział ze go zastanie w ośrodku przygotowując obiekt do otwarcia

sezonu letniego. Już w samochodzie nie mogli się oprzeć pokusom pieszczot i dotyków.

Pocałunków. Dłonie splątały się i puszczały dotykając innych miejsc.

Muskał jej uda, kiedy ona je lekko rozchylała jednocześnie wsuwając swoja dłoń pod koszule

i pieściła jego tors.

Erotyzm sytuacji zdawało się ze eksploduje a droga stawała się psychicznym cierpieniem.

Już dawno nie czuł  takiego podniecenia. Dojechali na miejsce, kiedy dzień oddawał władze nocy.

Przywitanie przeciągało się w nieskończoność nie z nadmiaru wylewności przyjaciół,

ale z konieczności przygotowania domku na przyjęcie niespodziewanych gości.

Wybrali domek letniskowy z tarasem wychodzącym na jezioro i oddalonym kilkanaście metrów

od cichej już o tej porze toni akwenu. Na parterze spory salon, kuchnia i toaleta z natryskiem

a na górze dwie sypialnie. Kiedy wszystkie sprawy organizacyjne zostały załatwione i zostali sami,

pośpiesznie weszli na piętro i rzucili się na łóżko? Ekspresja tego, co do tej pory zabraniane,

wstrzymywane lub niemożliwe zapomniała o istnieniu delikatności.

Dłonie drżały w uwalnianiu ciał z guzików, klamer, pasków i zamków błyskawicznych,

kiedy usta nie mając określonego celu całowały odsłaniane po kolei części nagich korpusów.

Kiedy palce nasycone już były pieszczotami, kiedy wilgoć pożądania wymieszana została

z wilgocią ust a spragnione języki gasiły pragnienia w wilgotnych miejscach poznając ich smak,

Paula położyła go na plecach.  Oddech nadal niespokojny i przyśpieszony lekko się wyrównywał

w chwili, kiedy uklękła nad nim i pomału zaczęła się nadziewać na jego członka.

Przez maleńkie okienko wpadał poblask księżyca oświetlając jej łono, brzuch i piersi.

Pozostała cześć jej sylwetki ginęła w szarości wyraźnie jednak odcinającej się od czarnego tła

pomieszczenia. Obie dłonie zacisnęła na grubej belce stanowiącej konstrukcje skośnego sufitu

i odchyliła głowę do tylu.

Ciało wygięła do przodu jednocześnie unosząc lekko opuszczone pod swoim ciężarem piersi

i zaczęła powolny taniec bioder. Czuł jej ruch na sobie jak i lekkie skurcze pochwy odbierane

przez penisa.

Księżyc przesunął się zmieniając lekko granice światła i cienia.

Jej ruchy stawały się coraz bardziej intensywne a głowa również poddała się rytmom ciała.

Gwałtowny skurcz przeszedł przez ten utworzony przez nich monolit w chwili,

kiedy opadła na niego skrywając w długich czarnych włosach obie twarze.

 

Nieznajoma właścicielka czerwieni ponownie stała oparta o barierkę mostu na Ostrowie Tumskim

i bawiła się jego kołnierzykiem i guzikami.

W tle słychać było ciche dźwięki muzyki wydobywającej się ze strun skrzypiec,

po których zgrabnie prowadzona dłoń ciągnęła smyczek.

 

Budził się w nocy kilkakrotnie nie wierząc w swoje pełne zaspokojenie.

Kiedy dłonią odnajdywał nagie ciało Pauli zasypiał ponownie, spokojnie z uśmiecham  na ustach.

Poranek spędzili w łóżku na pieszczotach, dokładnym poznawaniu swoich ciał, nasycając

ciekawość ich reakcji na poszczególne bodźce.

Powróciła delikatność wyparta w nocy poprzez namiętność i pragnienia.

Wspaniała wycieczka opuszkami palców po krainach ich zewnętrzności.

Andrzej zostawił na schodach domku kosz z kilkoma produktami żywnościowymi.

Kawa, mleko, biały twaróg i warzywa.

Śniadanie zjedli na tarasie, kiedy słońce stało już wysoko w zenicie.

To ono było wyznacznikiem czasu.

Zegarki i telefony, atrybuty szaleńczego pędu cywilizacji schowali głęboko w torbie czując

 jak pomału dokonuje się ich asymilacja z ciszą i naturą.

Chcieli zatrzymać te chwile. Te dni będące ziarenkami rozsypanymi dookoła osi czasu.

Obiad zjedli w mieście gdzie tak samo zrobili zakupy na pozostałe dni.

Chcieli mieć całkowitą niezależność od narzucanych przez codzienność kanonów.

Spać, kiedy jest się śpiącym. Jeść, kiedy jest się głodnym.

Pić, kiedy jest się spragnionym i kochać, kiedy oboje mieli na to ochotę.

 

Czerwień nieustannie stała oparta o barierkę mostu na Ostrowie Tumskim i bawiła się

jego kołnierzykiem i guzikami. W tle słychać było ciche dźwięki muzyki wydobywającej się ze strun

skrzypiec, po których zgrabnie prowadzona dłoń ciągnęła smyczek.

 

Siedział oparty o jeden z metalowych słupków pomostu, do których mocowana była gruba

pleciona lina stanowiąca coś w rodzaju poręczy zabezpieczającej.

Paula leżała na pomoście z głową na jego udach i czytała na glos książkę, którą jej podarował

w czasie pierwszego ich spotkania w Łodzi. Gabriel Garcia Marquez  i jego „Jesień Patriarchy ”

wypełniały spokój późnego popołudnia. Głos miała cichy i kojący.

Znakomicie zmieniała jego tonacje wczuwając się w przepiękne, niekończące się sceny opisowe

tej baśni dla dorosłych.

Lekkie powiewy wiatru cichły a słońce oddawało pomału część swojej powierzchni koronom drzew,

które w tej konsumpcji światła pozostawiały fragmenty rażącej jasności przebijające poprzez

liście i konary tworząc falującą poświatę potęgowaną odbiciem od naturalnego zwierciadła

coraz bardziej zamierającej toni wody.

Dla bacznego obserwatora, jakim był Alex w tej martwości tętniło nadal życie.

Od czasu do czasu cisze przeszywały dźwięki ptaków niesione ponad powierzchnią jeziora

i odbijające się odgłosem od ściany mieszanego lasu wtopionego w przeciwległy brzeg.

Na tafli wody pojawiały się sporadyczne kółka, które zakreślały leniwie ryby zbierające

z powierzchni wody tracące orientacje lotu owady i opadające w wody jeziora.

Przy brzegu, w resztkach słońca, wygrzewała się grupka pająków wodnych ślizgających się jak

poduszkowce po już całkowicie zamarłej w bezruchu tafli.

Nad stopą Pauli zawisła na chwile tęczowo kolorowa ważka, która tak samo szybko się oddaliła

jak pojawiła. Opadła w pobliżu na źdźble trawy naginając swoim ciężarem jeden jego koniec

i zatapiając w wodzie, by po kilku sekundach znów poderwać się do lotu machając

pergaminowymi skrzydełkami i zaginąć w ciemności.

Dzień się pożegnał a na scenę koła natury wkroczyła noc.

 

W tym śnie wspomnień towarzyszyła mu kobieta ze sklepu. Stała oparta o barierkę mostu na

Ostrowie Tumskim i bawiła się jego kołnierzykiem i guzikami.

W tle słychać było ciche dźwięki muzyki wydobywającej się ze strun skrzypiec,

po których zgrabnie prowadzona dłoń ciągnęła smyczek.

 

Alex przyniósł kurtki i butelkę wina. Stal oparty o naprężona linę paląc papierosa i pociągnął

spory łyk trunku. Paula wtulała twarz w jego barki. Pili na zmianę z butelki.

Bawiła się jego kołnierzykiem i guzikami a w tle nie było słychać nic.

Tej nocy oświetlały ich dwa księżyce i jedynymi towarzyszami tej sceny były ich własne

długie cienie. Rozpinała pomału guzik po guziku jego koszuli całując jednocześnie odsłaniane ciało.

Szyja, tors, piersi, przy nich zatrzymała się dłużej drażniąc sutki napiętym końcem języka.

I niżej i niżej. Dłońmi sprawnie odpięła guzik spodni i w ciszy słychać było dźwięk otwieranego

zamka błyskawicznego rozporka. Wsunęła lekko chłodna dłoń i zaczęła pieścić jego genitalia.

Klękając przed nim zsunęła z jego bioder spodnie i bieliznę.

Czuł się jak krew zaczyna cyrkulować szybciej w jego ciele i napływać w organ męskości.

Przyłożyła policzek wcierając się zalotnie w jego twardość.

Pieściła go ustami delikatnie poruszając całym ciałem. Podniósł ja i zaczął całować.

Jego dłonie powędrowały po udach unosząc jej spódniczkę.

Jego podniecenie wzmocnił fakt jej całkowitej nagości pod nią.

Czuł  wilgoć i ciepło, kiedy jego palce lekko rozchyliły płatki jej owocu rozkoszy.

Zadzwonił budzik. Otworzył oczy starając się połączyć w logiczną całość fazę przeszłości i...

- no właśnie. Dlaczego tak silnie powracała w tym śnie nieznajoma kobieta ze sklepu? -

Zamknął ponownie oczy i myślał, myślał, myślał.......

 

 

                                                                                                     Mezar

 

 

 

bogbag : :