Archiwum 12 lutego 2006


lut 12 2006 ODSŁONA - 11 - MARZENIA I WIERZBY
Komentarze: 0

 

Odsłona  - 11 -

 

Szybko przygotowała śniadanie dla siebie i córki, zapinając jednocześnie  bluzkę na szereg

drobnych guziczków.  

Zapakowała  starannie chleb razowy pokrojony w równe plastry z szynką drobiową

i zielonymi liśćmi sałaty. Owinęła wszystko srebrną folią, a potem włożyła  do dwóch

pojemników plastikowych. Niebieski  dla niej, żółty dla Elżuni.

Dołożyła jeszcze do każdego pojemnika sok z czarnej porzeczki w małym kartoniku i  średniej

wielkości jabłko.

Przekomarzając się nieco nerwowo z córką  w przedpokoju pośpiesznie ubierały się,  żeby

wkroczyć wspólnie w nowy dzień.

Słychać było rzucane na przemian słowa, mówione w przyjaznym tonie z troską w głosie.

-pośpiesz się , gdzie mój szalik, masz worek z kapciami, wzięłaś chusteczki higieniczne,

jak wyglądam, zapakowałaś śniadanie, popraw mi kołnierz, daj buziaka, podaj mi klucze,

chodź bo spóźnimy się. 

Potem trzaśniecie drzwi i zgrzyt kluczy w zamku.

Tupot nóg tak charakterystyczny dla drewnianej klatki schodowej starej kamienicy.

Wyszły z domu. Karla uważnie słuchała córki, wsłuchując się w opowieść

o kłopotach z przyjaźniami szkolnymi. Potakiwała, uśmiechała się, starała się skupić uwagę na córce.

-Elżuniu, dzisiaj po szkole będziesz z babcią. Mam zebranie w pracy i nie mogę dokładnie określić

kiedy wrócę. 

-dobrze mamo, fajnie lubię być z babcią, szkoda czasami, że babcia z nami nie mieszka.

-Elżuniu babcia jest z nami prawie cały dzień, nieraz wychodzi jak ty śpisz, masz ją cały dzień

przy sobie i dla siebie  -

-tak mamo wiem, wiem –odpowiedziała radośnie  dziewczynka

Na przystanku stało parę osób.

W tej małej grupce oczekującej wyróżniały się obie młodością , kolorowymi wierzchnimi

ubraniami i uśmiechem na twarzy.

Stanowiły kontrast młodości i radości wobec emerytalnego wieku ubranych w szarość

i  czarną posępność min na twarzach pełnych bruzd dwóch mężczyzn,

czy przykurczonej jakby z zimna staruszki niskiego wzrostu w popielatym wiekowym płaszczu.

Również pozostałe trzy kobiety rozmawiające pod daszkiem wiaty przystanku, ubrane 

były w poprawne granaty i bezbarwne brązy podniszczonych okryć wierzchnich, powiększając

odczucie szarości tej małej grupy oczekujących na przystanku.

Tramwaj nr 13 podjechał szybciej niż  myślała.

Razem z córką  stanęły blisko drzwi wyjściowych, trzymając się  metalowych barierek.

Tylko dwa przystanki jechały do szkoły córki.

Większy  niż normalnie  tłok uniemożliwił im swobodną codzienną rozmowę.

Miały taki zwyczaj, że przez te dwa przystanki opowiadały sobie różne historie , żarty

i kawały.

Jednak Elżunia pamiętała.  Nie patrząc na tłok i  ludzi  konspiracyjnym głosem zapytała

- mamo co to jest  wiśnia z pestką?

- nie wiem Elżuniu, powiedz, bo już jest przystanek i wysiadasz

- mamo, to wiśnia wydrylowana, która połknęła pestkę -

Uśmiechnęła się łobuzersko do matki, zresztą jak i kilka osób stojących koło niech.

Twarze  tych ludzi stojących wokoło rozpogodziły się i z sympatią zerkali na dziewczynkę.

Tramwaj zazgrzytał  powoli wyhamowując prędkość. Przystanek.

Elżunia wyskoczyła z wagonu śmiejąc się. Sporo ludzi teraz wysiadło.

Pomachała matce rozmawiając jednocześnie z koleżankę z klasy, oddaloną  metr

od krawężnika.

Opustoszał wagon tramwajowy, z rzędu pustych foteli wybrała miejsce środkowe,

po ulubionej lewej stronie wagonu.

Odwróciła głowę w stronę lekko przybrudzonej szyby i oglądała wystawy sklepów ulicy

Starowiślnej.

Zamyśliła się. Pierwszy raz od rozwodu zaczęła zastanawiać się co chce w życiu.

Już od kilku miesięcy  delikatnie jej ciało i umysł wysyła sygnały, że potrzebuje mieć

kogoś bliskiego dla siebie.

Była rok po rozwodzie, który ciągnął  się prawie 2,5 roku przez złośliwość męża. 

Czas ten był wyczerpujący bardzo  dla niej , osłabił jej towarzyskie kontakty

i wewnętrzną radość życia.

Zakręt. Po lewej stronie tramwaju pas zieleni.

Spojrzała na wierzbę na plantach i pomyślała z sentymentem o tym nadrzecznym drzewie.

Lubiła wierzby i zwisające  ich gałęzie. Cienkie witki  kojarzyły się jej z marzeniami.

Mijając to drzewo  często wracała myślami do swoich marzeń i pragnień z przeszłości.

Jej koleżanka Jolka rozbudziła w niej odwagę myślenia o marzeniach własnych

a nie cudzych.

Była na rozdrożu dwóch opinii podawanych jej z zewnątrz.

Jej wahania w tej zawieszonej sytuacji duszy i ciała wynikały ze skrajności  dwóch swego

rodzaju autorytetów, matki która dominowała  i koleżanki Jolki która była przeciwnością

teorii narzucanych w domu rodzinnym.

Potrzebowała w tej chwili wzmocnienia, które pozwoli jej przebrnąć przez ten etap graniczący

z ostatnimi powiewami młodości a całkowitej dojrzałości.

Potrzebowała wsparcia mężczyzny, który wskaże jej światełko w tunelu i natchnie nowymi

pomysłami na życie.

Miała nawracające rozterki wewnętrzne, chciała dogodzić każdemu.

Matka,  ciągle jej powtarzała

- teraz masz córkę, myśl jak realizować jej marzenia i cele, twoje już się nie  liczą, teraz jesteś po to,

żeby marzeniom córki pomóc się urzeczywistnić .

Z drugiej strony koleżanka Jolka mówiła do niej

- młoda jesteś, gdzie twoje marzenia, odkop je, odszukaj, zbuduj na nowo, wzięłaś rozwód z mężem,

nie z marzeniami.

 

Przejeżdżając  tramwajem  koło tej wierzby na plantach, powoli zaczęła rozmyślać o swoich

potrzebach i marzeniach.

Był to jeden z korzystnych  elementów zamiany środków lokomocji z auta na tramwaj.

Myślała jak łatwo  łamią się jej marzenia, jak te obumarłe witki starej wierzby, trzask

i trzymasz w dłoni martwą tkankę gałęzi, trzask i kolejne wydarzenie w twoim życiu

wybija cię z rytmu. 

Potem stoisz pod drzewem i rozpaczliwie szukasz jakiejś zieloności.

W końcu znajdziesz.

Przecież wierzba to taki wielkie, rozpaczliwie żywotne drzewo.

Chce żyć to drzewo jak człowiek.

Wyciągając ręce najdalej, najwyżej, zadzierając głowę będziesz podskakiwał próbując uchwycić

następne marzenie. Czy warto szukać nowych marzeń?

Czy nie dadzą znowu goryczy i bólu, rozczarowań i ran?
Myślała o tym, że trochę za bardzo bała  się spełniać swoje marzenia.

Całe życie bała się że  potem nie będzie już dokąd zmierzać jak je zrealizuje.

Nie chciała za dużo od życia.

To nie leżało w jej naturze.

Pragnęła tylko odrobiny stabilnego spokoju u  boku kochanej osoby.

Wspólnych wieczorów i poranków.

Szczęścia, które mierzy się wymianą spojrzeń, małymi cząstkami serca oddawanymi

po kawałku, komuś, kogo się naprawdę kocha.

Marzyło się jej  zwykłe, powolne życie.

Nie napiętnowane niczym specjalnym.

Pragnęła normalności. 

 

Naczytała się w młodości szalonych romansów.

Bardzo przeżywała losy tych bohaterek ,

które przeoczyły swoją miłość  i potem zostały na całe życie same .

Postanowiła być czujna i wpatrywać się z uwagą w swoje życie, żeby nie popełnić błędu

swoich bohaterek z książek.

Zawsze sobie po latach wyrzucała , że te pierwsze męskie ramiona w które się wrzuciła

z taką siłą, były wynikiem jej romantycznej natury rozbudzonej czytanymi powieściami,

natury dość niespotykanej u 18 letniej dziewczyny.

Skąd ten lęk  w tym wieku przed samotnością?

Ten pęd myśli o czasie przeszłym zburzył zgrzyt tramwaju.

Tramwaj szarpnął stając w bezruchu, zacisnęła obie ręce na poręczy siedzenia ,

ocknęła się z zamyślenia . Kolejny przystanek.

Spojrzała .

Sklep „Pod zegarem” wczoraj spotkała tego mężczyznę właśnie w tym miejscu.

Pośpiesznie wysiadła.

Powinna się teraz przesiąść na inny tramwaj skręcający w ulicą Długą.

Postanowiła  jednak ten krótki ostatni odcinek drogi przejść pieszo.

Miała czas do rozpoczęcia pracy pozostało jeszcze 45 minut, pełna godzina lekcyjna

 

                                                                                                       Mezar

 

 

bogbag : :