Najnowsze wpisy


cze 10 2006 ODSŁONA - 25 - ŁZA
Komentarze: 5

 

Odsłona – 25 –

 

 

Leżała na wznak. Otwierała powoli oczy.

Patrzyła na sufit i na ćmę latającą naokoło lampy.

Ćma skrzydłami w kolorze brudnego brązu, uderzała niespodziewanie o żarówkę

i nabierała przyśpieszenia w swoim niespokojnym locie.

Obserwowała chwilę jak ćma błądziła niemądrze i bez celu naokoło lampy z dwoma kloszami.

W jednym kloszu sterczała żarówka energooszczędna z pozawijanymi szklanymi rurkami.

W drugim kloszu sterczała pękata zwykła żarówka.

Pomyślała, że ćmy obsesyjnie lubią krążyć pod sufitem.

Ta ćma wybrała żarówkę energooszczędną i przed nią wykonywała swój dziwny indiański taniec.

Zwykła żarówka ją nie interesowała,

- Ćma zgubiła noc, już dzień jest – pomyślała Karla.

 

Rozejrzała się dookoła. Półmrok.

Grube mury i małe okienko weneckiego okna po lewej stronie, wskazywały na stary budynek.

Łóżko szpitalne, stojak do kroplówki i sączący się plastikowymi rurkami płyn do jej ręki,

szafka pełna  kubeczków z bagietkami, gaziki, termometr i sterta chusteczek higienicznych.

Po prawej stronie zamiast ściany  było potężne okno.

Po urządzeniu pomieszczenia domyśliła się, że to dyżurka pielęgniarek.

Wewnątrz dyżurki  kręciły się dwie pielęgniarki.

W jej sali stało jeszcze jedno puste lóżko.

Zobaczyła śpiącą na krześle matkę, opatuloną granatowym wełnianym szalem w szkocką kratę.

Patrzyła na jej zmęczoną twarz, opadnięte  bezwładnie ramiona, niedbałą fryzurę

i wypielęgnowane ręce z pogrubionymi żyłami. Dłoń była już naznaczona upływem lat.

Plamy wątrobowe i zwiotczała skóra na palcach mówiły o jej wieku więcej niż metryka urodzenia.

- moja matka wygląda staro - pomyślała o matce tak pierwszy raz w życiu .

Była zdziwiona własnymi odważnymi myślami. Starała się jej nie krytykować nawet w myślach

Przymknęła oczy.

Próbowała w zaistniałej sytuacji przyporządkować rzeczywistość, którą widziała teraz,

do splotu wydarzeń w których uczestniczyła przedtem.

– musiałam stracić przytomność - pomyślała Karla. Co robi tutaj matka ?

- miała być w szpitalu koło Elżuni ? Cholera, cholera, cholera... -

 - Co z moją torebką? Z pieniędzmi ? 

- pewnie matka będzie robić wymówki o te ukradzione pieniądze, znowu będzie awantura.

Na samą myśl o awanturze z matką skuliła ramiona jakby chciała się schować w sobie samej.

Pytania, pytania i jeszcze raz pytania bez odpowiedzi.

Bezszelestnie weszła pielęgniarka - pochyliła się nad kroplówka.

Sprawdziła weflon na przegubie ręki Karli, umocowała go dodatkowym plastrem,

ścierając kropelki krwi gazikiem. Uśmiechnęła się do Karli.

Zamoczyła bagietkę w wodzie i delikatnie zwilżyła  jej usta

- nie budzę jeszcze starszej pani – niech podrzemnie choć chwilkę, zasnęła jakieś piętnaście

minut temu. Przyjechała bardzo zmęczona, nie spała całą noc.

- Zmierzymy teraz temperaturę -

powiedziała wsuwając termometr pod pachę Karli.

-Córeczka po zabiegu jest w dobrym stanie, proszę się nie martwić –

powiedziała nachylająca się nad Karlą.

– za godzinę zawieziemy panią na badania - będzie wszystko dobrze , do wesela się zagoi

– mówiła ciepłym szeptem pielęgniarka.

- dziękuję pani – wyszeptała Karla

- proszę nie dziękować to moja praca. Dla mnie to wyróżnienie, że chociaż tak mogę się

pani odwdzięczyć – powiedziała pielęgniarka

Widząc zdumiony wzrok Karli, pochyliła się nad nią jeszcze raz  i cicho mówiła do niej

- jestem mamą Agnieszki Landzianowskiej z II b. W zeszłym roku poświęciła pani jej dużo czasu ,

rozmawiając z nią wiele razy w cztery oczy, po tym jak nie mogła znaleźć sobie miejsca

po śmierci brata i opuściła się bardzo w nauce.

- pamiętam , to miła dziewczynka , mądra jak na swój wiek i bardzo wrażliwa -

szeptała Karla obserwując z niepokojem kątem oka matkę drzemiącą na krześle .

 

 - Karolinko , dziecko  moje kochane już obudziłaś się?   - to dobrze, dobrze.

Głosem pełnym zaaferowania powiedziała nagle  starsza pani , zrywając się z krzesła

- córeczko, córeczko, co za dzień się trafił nam ?

Dłonią głaskała Karle po policzku i włosach.

Opatulała ją kołdrą i  poprawiała zmarszczony materiał na poduszce.

Wygładzała fałdy na kołdrze istniejące i te których nie było , jakby chciała dać zatrudnienie

swoim rękom i w ten sposób okazać swoją opiekuńczość.

Potem wyciągnęła grzebień z torebki i rozczesywała włosy Karli.

Nie była przyzwyczajona Karla do takich czułości matki, która teraz mówiła i mówiła o Elżuni,

o tym jak wyglądała po zabiegu , jak się czuje. Mówiła o tym że lekarze są dobrej myśli.

Mówiła i mówiła...

Słowa płynęły szelestem głosu matki. Karla przymknęła oczy.

Po policzku płynęła jej łza.

 

- Córuś, no co ty, nie trzeba, nie trzeba płakać, damy radę  jesteśmy we dwie , no w trzy ,

ty ja i Elżunia -  mówiła,

- pieniądze nie są ważne, połatamy jakoś dziurę budżetową,  najważniejsze że ty jesteś cała  -

mówiła ocierając jej policzek.

W tym geście  matki było zażenowanie, lęk i zdumienie.

Tyle czułości nie słyszała Karla nigdy.

 

Dotyk dłoni matki  przywołał u niej obraz dłoni Aleksa głaszczącej ją po policzku.

Przywoływała z mroków pamięci  zarys jego dłoni i delikatnych, ale mocnych w uścisku palców.

Karla głęboko westchnęła  i następne łza jej popłynęła.

W wyścigu o laury pierwszeństwa, ta  druga łza goniła tą pierwszą łzę .

 

 

 

                                                                                                      Mezar

 

 

bogbag : :
maj 28 2006 ODSŁONA - 24 - BÓL
Komentarze: 2

 

Odsłona – 24 –

 

 

 

Karla widziała nadchodzącą wycieczkę młodzieży.

Te nieme  grupki turystów z Izraela to ewenement Kazimierza prawdopodobnie

w skali światowej. Pojawiają się idąc w milczeniu jak zjawy.

W kamienicach, które mijają, ludzie jeszcze śpią głębokim snem.

Cicho  poruszają się  skuleni od niewyspania.

Wchodzą na ulicę Szeroką, Belka Joslewicza, Meiselsa, Estery czy Plac Wolnica.

W skupieniu i w niemym posłuszeństwie słuchają słów przewodnika.

Cicho znikają do swoich autokarów, by dojechać szybko do Obozu Zagłady w Oświęcimiu,

potem następny obóz zagłady...i następny...i następny.

Zwiedzanie Polski w dwa dni poprzez miejsce kaźni Żydów z czasów II wojny

jest obowiązkowym elementem programu nauczania  młodzieży izraelskiej.

Taki młody człowiek zrywany  z łóżka o godzinie 6 rano, albo wprost z lotniska z samolotu, 

mało co zapamięta z wycieczki na Kazimierz. 

Ból porannego wstawania, ból kilometrowych pieszych wycieczek po miejscach

prześladowań swoich  przodków. Ból.

Młodzież  z Izraela zapamięta Polskę, jako miejsce koszmarnych obozów z II wojny

światowej i koszmarny własny wysiłek  fizyczny.

Koszmar przodków i koszmar współczesny.

Muszą się śpieszyć,  żeby o godzinie dziewiątej być  w Oświęcimiu.

O czternastej  już wylot do Izraela. Wystarczyłoby z dwudniowego pobytu zrobić

trzy dniowy pobyt, likwidując to koszmarne tempo zwiedzania.

 

Buntowała się przeciwko takiemu widzenia Polski.

Karla pracowała w polsko – izraelskim zespole nauczycieli podejmujących inicjatywę,

żeby te nieme wycieczki  zmienić i wprowadzić dodatkowy element kontaktu z żywymi ludźmi.

Wprowadzić choćby  zwyczaj spotykania się z młodzieżą polską ,żeby pokazać współczesnych 

 ludzi nie tylko ból pokoleń  i dramat przeszłości.

A teraz taka wycieczka przeciw której buntowała się, ratuje ją z rąk pijanych oprawców.

Historia zatoczyła kolejne koło pokazując jak małymi jesteśmy trybikami  w jej wielkiej

machinie i krzyżówce  wydarzeń.

 

Ból ramienia odezwał się  mocno gdy  przekładali ją na nosze.

Zerkała na lekarza badającego  jej ramię  wykrzywiając się w bólu.

Znajomy z widzenia policjant spisywał słowa  tłumaczki , która obracała głowę do

kolejnych  żywo gestykulujących  młodych ludzi opisujących wydarzenie.

Od  kamienicy Karli do posterunku policyjnego było 500 metrów.

Znała z widzenia kilku policjantów, ale akurat ten był obcy.

Obraz widzianej i rejestrowanej rzeczywistości coraz mocniej falował.

Miała uczucie  kołysania się na huśtawce. Góra , dół... góra dół.

Czuła łzy płynące po policzku.

Przesuwały się jej przed oczyma obrazy postaci  matki, córki i  Aleksa. 

Pieniądze. W torebce była cała miesięczna emerytura matki.

- Co teraz będzie? - myślała Karla

 

- Elżunia , Elżunia - wyszeptała

– kto to jest Elżunia , zainteresował się lekarz

– to moja córka, miała dziś w nocy operację wyrostka, tam czeka na mnie moja matka.

Ja szłam do szpitala  – wyszeptała Karla

Poczuła słodki smak  krwi w ustach.

- Tampon podaj  , mamy krwotok z nosa – usłyszała Karla.

Obraz w karetce zalewał się mgłą.

Ostre rysy lekarza rozpływały się w oddalającym się mlecznym falującym obrazie.

Widziała , że lekarz rusza ustami , ale nie słyszała jego słów.

Ciężkie powieki opadały. Nie czuła żadnego bólu.

Ogarniała ją pośpiesznie ogromna senność.

Ustępujący strach i wspomnienie przykrego wydarzenia powodował na ułamek sekundy

szybsze bicie serca.

- Chyba nie umieram , ja tylko zasypiam – pomyślała , usilnie łapiąc znikające obrazy

rzeczywistości i dziwny zapadający za szybko zmrok wewnątrz karetki.

- cholera straciła przytomność – powiedział lekarz

– szybciej jedź  - rzucił do kierowcy słowa jak rozkaz

– zadzwoń do szpitala ...niech  się przygotują, wieziemy pacjentkę z wewnętrznymi 

obrażeniami

Lekarz  zwrócił się do pielęgniarza – co ona mówiła o córce ?

– czy pamiętasz o jakim szpitalu wspomniała ?

- nie mówiła nazwy szpitala , tylko, że tam czeka matka i chyba córce było na imię Elżbieta

- nie na imię było Elżunia, zapamiętałem, bo takie  imię  ma moja sąsiadka - powiedział lekarz

- dobrze, że to raczej rzadkie imię , bo myślę ze nie ma wiele Elżuń  , które były operowane

w nocy , a pod salą pooperacyjną czeka ich  babcia  -

 - słyszysz  Kasiu, masz znowu zagadkę do rozwiązania, nasz etatowy Sherlocku Holmesie,

powiedział kierowca

- panie doktorze nie wyłączyłem telefonu i na dyżurce słyszeli naszą rozmowę o córce

i matce  pod salą operacyjna. Poszukają.

- szkoda ze ta babeczka tego nie słyszy, byłaby spokojniejsza – mruknął lekarz.

W karetce zapanowała cisza. Lekarz mierzył ponownie ciśnienie Karli.

Karetka podjeżdżała do szpitala.

 

Miasto obudziło się ze snu do życia.

Słońce wychylało się zza dachów starych kamienic ostrym blaskiem.

Kwiaciarki na wózkach wiozły wiadra z kwiatami, popychając je ociężałymi ruchami.

 

Nowy dzień wkraczał w swoją  dziewiczą orbitę z realiami teraźniejszości,  

nie licząc się z obciążeniami wydarzeń dnia przeszłego.

 

                                                                                              Mezar

 

 

bogbag : :
maj 14 2006 ODSŁONA - 23 - WIEWIÓRKA
Komentarze: 1

 

 

Odsłona – 23 –

 

Lekko drżącą ręką trzymała telefon komórkowy.

W głosie matki wyczuwała  zatroskanie i ogromne zdenerwowanie.

Rozmawiając wzrok skierowała na stolik z rzeczami przygotowanymi do szpitala

- tak,  mamo  pamiętałam,  wybrałam twoje pieniądze z bankomatu, dobrze, dobrze ,

wkładam do torebki , żeby nie zapomnieć. Tak , tak,  zapakowałam potrzebne rzeczy,

piżamkę też zapakowałam. Elżunia dalej śpi ?... Będę za trzydzieści  minut w szpitalu

– masz rację mamo, teraz pieniądze będą potrzebne - 

dobrze,  że nie wykorzystałam i nie ruszyłam  limitu  na karcie – pomyślała Karla

Spojrzała do lustra na swoją twarz. Zamyśliła się. Dotknęła dłonią policzków.

Oczy podkrążone i opuchnięte powieki stworzyły obraz mało ciekawy, wywołujący  

zaniepokojenie. Wyglądała źle.

Wydarzenia ostatniej nocy odbiły się na delikatnych rysach  twarzy.

Sięgnęła po kuferek z kosmetykami, puder i podkład.

Przykryła warstwą makijażu zaczerwienienia twarzy.

Precyzyjnymi ruchami nałożyła makijaż na twarz.

Oceniając z aprobatą wynik swojej pracy przeglądnęła się w lusterku.

Szła do szpitala do córki, powinna wyglądać dla niej jak  najlepiej.

Zaczerwienione oczy  nie mogą wywołać u nikogo zmartwienia.

Zawsze  swoją osobą chciała dawać radość innym.

Niedbałym ruchem wzięła żółtą kurtkę z brązowym kołnierzem z wieszaka.

Sięgnęła po reklamówki z przygotowanymi rzeczami dla Elżuni.

Niespodziewanie zawróciła do pokoju dziewczynki i  dołożyła jeszcze parę ulubionych

książeczek i  pluszową wiewiórkę. 

Powoli z  wielką delikatnością  zamykała  drzwi wyjściowe.

Szła po klatce  delikatnie na palcach,  żeby nie robić hałasu.

Nie chciała budzić sąsiadki, nie miała ochoty na rozmowę z kimkolwiek.

Życzliwa gadatliwość sąsiadki dzisiejszego poranka byłaby dla niej drażniąca.

Czuła ucisk i szum w głowie. Lekki ból skroni dokuczał jej coraz bardziej.

Wstrzymując oddech mijała drzwi sąsiadki, obite drewnianą boazerią.

Kroki miała delikatne, kocie. Zimne powietrze nowego dnia owiało jej twarz.

Poczuła pieczenie wokół czerwonych zapłakanych oczu, zmrużyła je lekko.

Szła  w kierunku przystanku, krokiem powolnym, jakby zimne powietrze dodało jej ciału

ociężałości,  a lekkość i gibkość kroków zostawiła na opuszczonej klatce schodowej.

Na przeciwko niej szło dwóch mężczyzn chwiejnym krokiem wskazującym, że spędzili tę noc

na zabawie i hulance a alkohol musiał  lać się tam strumieniami.

Ten niższy ubrany był  w niechlujny wypłowiały pomiętolony płaszcz.

Wyższy miał sztruksową kurtkę i pustą butelkę w ręku.

Na rękawie płaszcza u niższego mężczyzny był widoczny ślad muru.

Pewnie łapiąc równowagę wytarł rękawem parę klatek schodowych.

Zwykle w takich sytuacjach Karla przechodziła na drugą stronę ulicy. 

Dzisiaj umysł jej wolno łapał obrazy rzeczywistości  i wolno przetwarzał je na prawidłowe

reakcje adekwatne do widzianego wydarzenia. Jej zmysły i czujność były dzisiaj otępiałe.

Za późno było na jakąkolwiek reakcje, gdy  mijający ją mężczyzna niespodziewanie

obrócił się w jej kierunku.

Poczuła jego śmierdzący alkoholem i tanim tytoniem  oddech na policzku.

Chciała się szybko odsunąć.

Mężczyzna chwycił ją za rękaw płaszcza przyciągając raptownie do siebie

-lala, daj kasę na ćwiarteczkę.

Wyszarpnęła raptownie rękę z jego uścisku , krzycząc

- puść mnie -

- lala nie piskaj – zabełkotał mężczyzna i dłonią przysłonił jej usta, popychając

jednocześnie  na mur kamienicy.

Ciężarem całego ciała przygniótł ją do muru kamienicy.

W tym czasie drugi mężczyzna wyrwał jej  torebkę i reklamówki.

Otworzył  jednym szarpnięciem  torebkę i grzebał w jej wnętrzu .

Nie mogąc sobie poradzić z tą prostą czynnością , mężczyzna chwiejąc się na nogach

wysypał zawartość torebki na chodnik.

- szwagier masz tą kasę ?  - wydzierał się mężczyzna trzymający żelaznym uściskiem Karle .

- chwila , chwila , mam już  - odpowiedział zataczając się i  podnosząc z chodnika portfel, 

telefon komórkowy i  małą saszetkę.

Karla wyrywała się z całych sił. Ugryzła mężczyznę w dłoń , chcąc się uwolnić z jego uścisku.

- o  ty suko ! - wrzasnął  mężczyzna w ciemnym płaszczu , i rozłożoną otwartą dłonią uderzył ją

z ogromna siłą  w twarz , jednocześnie wykręcając jej rękę popychał ją na mur.

Potężny ból  nadgarstka  i słyszalny chrobot kości  wydobył z ust Karli  krzyk zabarwiony

lękiem i bólem. Mężczyzna uderzył  ją ponownie w twarz.

Wszystko zaczęła jej wirować przed oczami.

Oparła się na ścianie kamienicy. Jezdnia zaczęła jej falować.

Widziała  na chodniku rozrzuconą piżamkę Elżuni, karty bankomatowe , klucze od domu

i ubłocona pluszową wiewiórkę.

Osuwała się powoli, trąc plecami o ścianę kamienicy.

Karla kątem oka zobaczyła  wychodzącą z ulicy  Izaaka  wycieczkę młodzieży.

Próbowała krzyczeć, ból odbierał siłę i moc jej głosowi.

Mężczyźni chwiejąc się podnosili klucze i dokumenty z chodnika, pośpiesznie zbierali 

rozrzucone przedmioty i zaczęli uciekać.

Niespodziewanie  mężczyzna w brązowym płaszczu wrócił się i uderzył ją zaciśnięta

pięścią w brzuch. Karla osunęła się po murze, słabła , traciła przytomność.

Czuła potężny ból ręki.

Żółta kurtka była pomazana krwią.  Z ust i nosa ciekła jej krew. 

 

Jak przez mgłę opuchniętym okiem  widziała wiele młodzieńczych twarzy pochylonych

nad nią  szeptających  w języku idisz i angielskim. 

Głosy  były podniesione,zatroskane, zaabsorbowane, skupione na jej osobie. 

Szpaler ciekawych głów rozsunął się  i pochylił się nad Karlą lekarz w czerwonej kurtce

z pogotowia ratunkowego

- jak się pani nazywa ? co panią boli ? - padło pytanie.

 

 

                                                                                      Mezar

 

 

bogbag : :
maj 02 2006 ODSŁONA - 22 - KANAPKI
Komentarze: 3

 

 

Odsłona  - 22 -

 

Noc powoli  szykowała się do ustąpienia miejsca porankowi.

Dzień wdzierał się pośpiesznie by zaistnieć swoimi nowymi,

nigdzie nie zapisanymi wydarzeniami.

Była piąta godzina w chwili, kiedy podjechała taksówką pod kamienicę.

Wysiadła ociężale. Widać było po niej zmęczenie minionej nocy.

Szła powoli po schodach rozmyślając o minionym dniu, o córce w szpitalu  i matce,

która nie ufając prywatnej pielęgniarce została by czuwać przy Eli po zabiegu.

Wspomnienie sytuacji sprzed kilku godzin przyprawiło ją o dreszcz zażenowania.

Pomimo napiętej atmosfery w szpitalu, matka taksującym wzrokiem popatrzyła

na jej sylwetkę i burknęła pomiędzy zdaniami wypowiadanymi do pielęgniarki

- w tym eleganckim ubraniu byłaś na konferencji?

Matka jak za dawnych lat, tym pytaniem wyzwoliła w niej poczucie winy za drobne

kłamstewko. Szła po schodach powoli.

Bezszelestnie kocimi ruchami wyjęła klucze z torebki i otworzyła drzwi mieszkania,

starając się najmniejszym dźwiękiem nie zbudzić śpiącej ciszy panoszącej się

pomiędzy, potęgującymi echem odgłosy, starymi murami.

Wzięła szybki prysznic, przebrała się. Popatrzyła na zegarek.

Godzina za kwadrans szósta wydawała się jej zbyt wczesną pora,

by zadzwonić do Aleksa.

- niech śpi jeszcze, zadzwonię do niego za godzinę, ma przecież przed sobą cały

ciężki dzień pracy – pomyślała  Karla - 

Poszła do kuchni.

Przygotowując kanapki przypomniała sobie jak gotowała kaszkę dla swojej córki,

kiedy była maleńka.

Bladym, wczesnym świtem, właśnie zwykle gdzieś koło szóstej rano,

kiedy granat nocnego nieba nadgryzał dopiero różowe dziąsła wschodu i spijając

barwę pozostawiały blady wiotki błękit, wstawały obie razem.

Brała swoje szczęście na ręce i człapały sennie do kuchni.

Tam jedną ręką przygotowywała poranną porcję śniadaniową.

Stawiała kubek z kaszką na palniku gazowym.

Drugą ręką ubezpieczała zasypiającą, co rusz na ramieniu małą kuleczkę snu

z potarmoszonymi włosami. Potem siadały przy kuchence w kąciku, opierając się

o szafkę z naczyniami. Mieszała w kubku leniwie mleczną poranną potrawę.

Elżunia szukała w tym czasie zajęcia dla swojej lśniącej ciekawości.

Tam też, właśnie w kuchni poznała pierwsze litery, nauczyła się czytać.

Pierwsze przeczytane słowa Elżuni to "E-M-M-A"  i  "S-K-O-L-M-E-T".

Tak nazywała się ich kuchenka gazowa.

Potem na arenę dnia wkraczała matka, przejmując zakres  nad opieką i rozwojem 

dziecka. Karla szła do pracy.

Przez  wiele lat miały dla siebie tylko te poranki. Te wspólne śniadania.

Te wspólne chwile w objęciach.

Te wspólne minuty, które urosły do rangi najważniejszego punktu dnia.

I coś z tego pozostało do dziś, bo celebrowała tą ważną chwilę,

broniąc tej ostatniej enklawy, do której nie miała dostępu matka.

 

Patrzyła tępym wzrokiem w zamyśleniu na przygotowane kanapki.

Apetyt odszedł z chwilą nadejścia nerwowego ucisku w okolicach splotu słonecznego.

Myśli odbijały się od wspomnień i powracały do teraźniejszości.

Ręce wsparła na obu łokciach na brzegu stołu a w dłoniach ukryła twarz.

Zbyt wielkie emocje, zbyt wielkie napięcie ostatnich godzin dały upust w łzach i

 cichym szlochaniu.

 

Chciała zadzwonić do Aleksa, pragnęła usłyszeć jego matowy łagodny głos,

który kojąco wpływał na jej spokój.

Tęskniła za dotykiem jego dłoni, za jego obecnością.

Zegarek wskazywał szósta czterdzieści.

- jeszcze dwadzieścia minut i zadzwonię -

Kiedy unosiła filiżankę z czarną, parującą i aromatyczną zawartością do ust zadzwonił

telefon?

Z niepokojem podniosła słuchawkę

- tak, słucham?.......

 

                                                                  Mezar 

 

 

 

bogbag : :
kwi 18 2006 ODSŁONA - 21 - TELEFON
Komentarze: 3

                                                      

Odsłona  - 21 -

 

Przyżółcone światło padało z ulicznych latarni.

Niebanalne oświetlenie budynków lampami znajdującymi się na wysokości butów

przechodniów i lekka mgła nad Rynkiem osiadająca jak skradający się kot na dachach,

nadała magicznej scenerii miejscu, po którym szła Karla wtulona w ramię Aleksandra.

Małymi kropelkami sączył się z nieba deszcz.

Aleks rozłożył parasol.

Nachylał się i szeptał do jej ucha, dotykając jednocześnie ręką włosów nad jej karkiem.

Śmiała się odrzucając włosy do tyłu, twarz miała zaróżowioną pełną uśmiechu i blasku.

Wziął w swoje ręce jej szczupłą dłoń, którą poprawiała przed chwila włosy i całował .

Stanęli.

Patrzyła na swoją dłoń obcałowywaną jego ustami poddając się całkowicie tej pieszczocie.

Wargi jej były rozchylone i drgały lekko.

Na ich twarzach promieniała radość wymieszana z pożądaniem.

Ruchy dłoni, ciała i głowy nasączone były wzajemnym erotyzmem.

Delikatnie ocierali się o siebie, niespokojnymi dłońmi, ramionami, szukając wzajemnego dotyku.

Magia wzajemnego zauroczenia wibrowała w powietrzu.

Przechodząc koło kościółka św. Wojciecha, Aleks wskazał ręką miejsce koło murku

i głośno śmiejąc się mówił:

- popatrz tu stałem i czekałem na ciebie, a ty wyszłaś z tej strony kościółka, chodź Karla,

chodź do mnie.

Objął ja wpół i szli śmiejąc się radośnie.

Miała coraz bardziej zaróżowione policzki. Stanęli.

Dotknęła grzbietem dłoni jego policzka smakując palcami strukturę męskiej skory.

Przesunęła palce po jego twarzy od kącika oka do ust, dotykała obrzeża jego warg

przesuwając po nich palec.

Aleks podawał się tej pieszczocie nachylając twarz w kierunku jej twarzy.

Łapał ustami jej palec błądzący po jego wargach i dotykał go czubkiem języka.

Delikatna jak muśniecie pieszczota rozgrzewała ich oboje.

Jak magnes z magnesem w powolnym ruchu zmysłowego przyciągania się,

ich usta przywarły mocno, zachłannie wsysając się w siebie?

 

Dźwięk dzwonka telefonu komórkowego wydobywający się z torebki Karli był coraz

bardziej natarczywy, kontrastował z nastrojem tego miejsca i chwili.

Karla wyciągnęła z torebki telefon.

Aleks odsunął się lekko trzymając nadal parasol  i patrzył na nią wzrokiem konesera

dzieł sztuki, pochłaniając każdy centymetr jej twarzy, rąk i postaci.

Jego oczy zastygły i znieruchomiały, wzrok skoncentrował się na ustach Karli.

Lęk zatrzymał mu na moment oddech jak patrzył na Karle widząc w jej oczach

pojawiający się przestrach.

Wyłapywał strzępy słów mówionych przez Karle.

- co się stało? Co się stało mamo? Jakie pogotowie? Co z Elżunią? Jadę, natychmiast jadę.

Gdzie mam jechać?

- mama wezwała pogotowie. Elżunia ma dziwne bóle brzucha, zasłabła i ma wysoką gorączkę.

Muszę jechać - powiedziała drżącym głosem Karla.

- Karla, pojadę z tobą.

- nie, nie, będzie za dużo pytań ze strony mamy, to nie jest teraz potrzebne.

- chodź tu jest postój taksówek.

- odwiozę cię i wrócę tą sama taksówką do hotelu.

Szli coraz szybciej w kierunku postoju.

Zadzwonił ponownie telefon Karli

- tak, słucham, co się dzieje mamo? Był już lekarz? Do jakiego szpitala?

Wsiadając do taksówki kończyła rozmowę,

- Szpital Pediatryczny Prokocim - rzuciła do kierowcy taksówki

- szybko,  bardzo szybko proszę

- pogotowie wyjeżdża już z mama i Elżunią, lekarz postawił zdecydowana diagnozę

natychmiastowego zabiegu to wyrostek

- Karla spokojnie, nie denerwuj się - powiedział przytulając ją do siebie Aleks

- nie wiem, co powiedzieć, żeby ci ulżyć i wzmocnić.

Tylko nie płacz, musisz być silna. Córeczka będzie patrzeć na ciebie, nie może widzieć

twoich łez. Jesteś jej potrzebna silna. Ona będzie czerpać z twojej siły.

Twoja siła odpędzi jej lęk i strach, przed nowa sytuacją.

Złap mnie za rękę przekaże ci spokój i siłę. Będziesz dzielna, powiedz, obiecaj ?

Mam ochotę z tobą wysiąść , może jednak Karla? Pomyśl?

- nie, nie lepiej nie.

- dobrze wrócę tą taksówka. Jak tylko będziesz miała możliwość zadzwoń, proszę?.

- zadzwonię, na pewno.

Trzymał jej dłoń, pieścił palce.

 

 

Poprawił za słabo zamknięte drzwi taksówki przesuwając się na miejsce gdzie s

iedziała Karla.

- Hotel Saski poproszę - rzucił kierowcy adres kierunku jazdy.

Intensywnie patrzył w kierunku znikającej sylwetki Karli.

Odwróciła się. Spojrzała w kierunku taksówki w której siedział Aleks.

Opuściła w geście bezradności ręce wzdłuż tułowia.

Ich spojrzenia spotkały się. Czerpała siłę z jego wzroku.

Zobaczyła lekko podniesioną jego dłoń machająca w geście pożegnania.

Podniosła swoją rękę, kiwnęła głowa, na znak aprobaty.

Odwróciła się i weszła do budynku szpitalnego.

Taksówka ruszyła. Wyjął z kieszeni wizytówkę i wbił do telefonu numer Karli.

Szybko wystukał na klawiaturze sms-a

-„ jestem z tobą myślami, bądź dzielna, zaciśnij lewa dłoń, trzymam cię za nią.

Całuje. Aleks”

Nic nie widzącym  obojętnym wzrokiem patrzył na przesuwające się miasto

szykujące się do snu. Oparł głowę na siedzeniu.

Odizolował się myślami od halsu jezdni i mijających aut.

Przywoływał w myśli jej twarz, sylwetkę, uśmiech, głos  i ten błyskawiczny niespodziewany

przebieg wydarzeń dzisiejszego wieczoru.

 

Wolnym krokiem, stawiając ciężko nogi wszedł do hotelu.

Zbliżył się do recepcji. Wziął klucz od pokoju i stał dalej nieruchomo z kluczami w ręku.

Czuł świdrujący ból głowy.

- niech to jasna cholera – odezwał się dość głośno , rzucając słowa w przestrzeń

- co się stało  ?– z przestrachem w oczach i troską zapytał portier?

- nic nic

- to, co pan tak wrzeszczysz?

- przepraszam, przepraszam.

- w porządku wszystko z panem, jakiś pan blady?

- nie, nie, wszystko w porządku ze mną,

- dobranoc

- dobranoc panu.

 

 

                                                                        Mezar

 

bogbag : :